Przeskocz do treści

Dorota Zańko, audycja dla Radio Via w Rzeszowie, 21 sierpnia 2013.

Cz. 1

Cz. 2

Cz. 3

Wiersz Macieja Józefa Gądka w: Kronika alumnatu wadowickiego 1898. (fragm.)

W ziemi, co jęczy w kajdanach niewoli,
Co wie, co radość, a czuje, co boli,
Gdzie Moskal straszny knutem prześladuje,
A biedny ludek i płacze i czuje.
Tam gdzie, co stopę napotkasz mogiłę,
Sercu wspomnienia wciskają się miłe,
Gdzie groby przodków poległych za wiarę
Widnieją oku i sercu nad miarę.

W tej ziemi sławy, świętej zasługami,
Z której głos mogił wstawia się za nami,
Bogu, co patrzy z niebios wysokości
Przedstawia zbrodnie przeciwne ludzkości
I żebrze pomocy ? Z tej to krainy,
Co przodków naszych zmazała już winy.
Wyrosło drzewo, w konary obfite,
Wspaniałe liściem i w kwiaty owite,

Co wonią swoją przebiło kraj swędów,
A z nasion swoich puściło pęk pędów.
Pędy te znowu wypuściły liście
I nowe z drzewek zwieszały się kiście
Bieluchnych kwiatów. Lecz kwiaty opadły
Na drzewie w zamian owoce osiadły:
Zabłysła gwiazda, co była w ukryciu
I odtąd ludziom przyświecała w życiu,

Wiodąc w krainę szczęścia i swobody,
Miejsce wskazując po trudach ochłody.
Tę gwiazdę widziały i łany Podola,
Patrzyły na nią i litewskie pola
Świeciła z nieba i światu Poznania
A Kraków również nie szczędzi uznania.
Otóż Piatnicze to drzewo wydały,
Które tak wiele przysporzyło chwały,

Krainie naszej ? choć w cichości rosło
To przecież sławę po świecie rozniosło
Imienia swego ? owocem po kwiecie.
Wielką naukę rozniosło po świecie:
Co znaczy życie w skrytości usnute,
Nic nie pragnące, z wszystkiego wyzute.
Bo jak na wiosnę kwiateczek śmiejący,
Wabi do siebie świeżością kwitnący,

Rad, że już zimę rzucił w zapomnienie,
A wskrzesiło go życiodawcze tchnienie;
Tak życie ciche, modlitwie oddane,
Z żywota szkołą dobrze obeznane,
Gdy tylko wszystkie przeciwności minie
Natychmiast z zewnątrz uznanie napłynie,
Roztoczy przed się i za siebie blaski,
Pozyska wszędzie powszechne oklaski.
(...)

Poznań się szczyci, że ten skarb posiada.
O swojem szczęściu światu opowiada!
W celi zakonnej nie stygnie w zapale,
Wiedząc, co się jej dostaje w udziale,
Węzłem ją łączy profesya święta
Z Bogiem, z Zakonem. I nikt nie spamięta,
Ile łask Bożych spłynęło w tę duszę,
Snać do aniołów zaliczyć ją muszę.
(...)

Sama więc dzierga ornaty kościelne,
A w jej ślad idą wszystkie córki dzielne.
Dalej do pracy! Czynnie pomagają,
Konwent wadowski hojnie obdarzają.
Cnej Matki łaskę czują i alumni
I zawsze wdzięczni tej dobroci pomni
Matki Ksawery od Jezusa Pana.
Wielce bo sprawie Alumnów oddana,

Stara się, by im we wszystkiem dogodzić,
By im trudności przyjemnością słodzić.
[Toteż] i oni by Jej złożyć dzięki,
Bukiecik życzeń wręczają ze swej ręki,
Niechaj w dniu, w którym się niebo weseli,
Złożą życzenia, jakie serce dzieli;
By podziękować za prac tyle znoju,
I powinszować tylu zwycięstw w boju,

I życzyć nadal ducha wesołości,
Przy łasce Bożej i zdrowia czerstwości,
Podziwiać cnoty, przypatrzeć się trudom,
Okazać wdzięczność, złożyć hołd zasługom.

 

Fot. Awit Szubert w: Album "Tatry", s. 39.

Opisy Macieja Józefa Gądka, alumna gimnazjum.
w: Opisy wycieczki do Tatr r. 1896, wykonane przez alumnat OO. Karmelitów w Wadowicach. (fragm.)

Lipiec 1899 r.

(...) Już nadszedł czas wesela, czas radości dla nas uczniów, tj. czas wakacyjny. W tym to właśnie czasie W. O. Przełożony, wynagradzając naszą pilność całoroczną, urządził wycieczkę do Tatr.

Człowiek przyzwyczajony do jednych widoków natury, nie może podziwiać w tem wszechmocności Pana Boga. Gdy zaś na przykład zobaczy nowy kwiatek na wiosnę, zobaczy całe pola pokryte zielonością, jakoś mimo woli przychodzi mu na myśl, kto to wszystko stworzył, kto się tem wszystkiem opiekuje? Lecz wnet sam sobie odpowie: Pan Bóg, którego my przez te [J]ego dzieła poznajemy, uczymy się [J]ego kochać, dziękować [M]u za [J]ego dary itd. [Tak samo] i W. O. Przełożony urządzając dla nas wycieczkę do Tatr, miał cztery cele; najprzód w celu podniesienia ducha, w celu naukowym, moralnym i w celu polepszenia zdrowia. Nie robił więc Wielebny Nasz Ojciec wycieczki dla przyjemności lub na przykład, żeby tylko Tatry zobaczyć, bo Tatry zobaczyć można także idąc do Krakowa na kopiec Kościuszki itp., ale żeby podziwiać w tem dobroć, wszechmocność i miłość Boga, żeby kształcić serce, ducha, duszę itp., ażeby można wiedzieć w jaki sposób z ludźmi obcować, ażeby się moralnie wykształcić.

Takie miał cele Czcigodny i Wielebny Nasz Ojciec, za co mu do śmierci wdzięczni będziemy i prosić Pana Boga o jak najdłuższy i święty żywot na ziemi.

Przy śpiewie ptaków ruszyliśmy w drogę około 3ciej godz[iny] po północy. Nim dojechaliśmy na miejsce, tj. do Zakopanego, przejeżdżaliśmy przez wiele wsi i miasteczek, lecz mnie mniej zajmowały owe wsie i miasteczka, ponieważ jak najprędzej chciałem zobaczyć Tatry. Zobaczyłem, co chciałem na górze Obidowej. Zobaczyłem góry wysokie, jedna z tych gór miała kształt wielbłąda dwugarbnego, inna kształt stożka. Góry były [po przerzynane] potokami widniejącymi z dala, jak srebrne wstęgi, lecz jak się później okazało, były to śniegi, które gdzieniegdzie leżały we wąwozach. Lecz nie tylko ten widok na Tatry roztaczał się z owej góry Obidowej, lecz i na inne i liczne góry i doliny poprze[rz]ynane licznymi strumykami. Najpiękniejszą doliną była dolina nowotarska. Dolina ta [nie tylko] obfituje w wodę, ale także jest bujna w roślinność, albowiem wszystkie łąki są pokryte bujną trawą i ślicznymi kwiatami, pomimo to, że tam panuje wielkie zimno. Poza górą Obidową i za doliną nowotarską, choć jest o wiele cieplej, a jednak nigdzie nie spostrzegłem takiej roślinności jak w owej dolinie nowotarskiej. Co do widoków niejedno miejsce jest piękniejsze, jak [na przykład] Szaflary skąd widać całe Tatry. Zaś co do położenia miejsca jest najpiękniejsze Zakopane. Jest położone u samych stóp Tatr na wysokości 900 m. W Zakopanem jest zakład p. hr. Zamoyskiej liczący 160 osób.

Przyjechawszy do Zakopanego udaliśmy się prosto do zakładu. Tu dano nam kolacyę. Po kolacyi poszliśmy wszyscy do domu, w którym mieliśmy spać. Może około 10tej godziny każdy smacznie spał.

Fabryka.

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus, tymi słowami zostaliśmy zbudzeni. Ubraliśmy się zaraz i poszliśmy na [M]szę św. Po [M]szy św. poszliśmy na śniadanie. Po śniadaniu przyszedł p. hr[abia] a usłyszawszy, że my mamy zamiar iść do Kościeliskiej Doliny, rzekł: Oho, już ja was nie puszczę, [bo byście] mi zginęli, jak jeden sędzia. Ot, lepiej zrobicie, że pójdziecie do fabryki i zobaczycie jak się wyrabia papier. Zgodziliśmy się chętnie na to i poszliśmy z p[anem] hrabią tam, gdzie jest początek fabryki. Tu zaczął opowiadać pan hr[abia] mniej więcej w tych słowach: "Tu są dwa koła, na które woda uderza w sile 300sta koni. Te koła wprawiają w ruch wszystkie inne koła w fabryce. Zaś co do papieru ten wyrabia się w następujący sposób: Najprzód zdziera się korę z drzewa, następnie [rznie] się drzewo na równe części (1/2 m), dalej wywierca się sęki za pomocą maszyny, te części wkłada się do innej maszyny, gdzie dwa kamienie obracające się z ogromną szybkością trą to drzewo na prusz, ten prusz wypływa stamtąd z wodą, idzie następnie na trzy sita. Tu się przesiewa prusz i delikatniejszy idzie do koryt, zaś mniej delikatny idzie rurami do tej samej maszyny, w której był przedtem. Następnie znowu wychodzi, idzie do koryt, z koryt rurą na filc, następnie pomiędzy dwa kamienie stalowe, osiada i tworzy się z tego gęsta, zbita masa, tworząca dykturę. Ta dyktura, ponieważ jest mokra idzie pod prasę, gdzie woda ocieka. Stamtąd wyjmuje się ją po trzech dniach, zawozi do suszarni, gdzie pozostaje trzy dni jeżeli jest pogoda a tydzień, gdy deszcz." Tak opowiadał p. hr[abia]. My zaś ze swej strony robili notatki, notując ważniejsze rzeczy. Podziękowawszy panu hr[abiemu] poszliśmy na małą przechadzkę koło fabryki na polanę tak zwaną Kalatówkę. Około 1ej godz. powróciliśmy na obiad. Po obiedzie poszliśmy do Zakopanego, chcąc lepiej to miejsce zobaczyć. Gdy powróciliśmy z Zakopanego do domu, umyliśmy się, odpoczęli cokolwiek i poszliśmy na kolacyę. Po kolacyi, po modlitwie wieczornej pokładliśmy się spać... (...)

Przeprowadzony przez o. Otto od Aniołów OCD (Jakub Filek),
w dniu pogrzebu o. Anzelma Gądka OCD, Łódź, 18 października 1969 r. (fragm.)

Proszę podzielić się z nami wspomnieniami z pobytu w Kolegium Międzynarodowym, gdzie Ojciec Wielebny za czasów rektoratu o. Anzelma był profesorem. Mniej więcej, jak się przedstawiał o. Anzelm jako człowiek, jako zakonnik, jako przełożony. Jaka była jego postawa względem profesorów i studentów, co głosił w naukach duchowych i co Ojciec uzna za godne uwagi.

(...) Nasz o. Anzelm był naprawdę człowiekiem wyjątkowym. Jego głęboka inteligencja i jego sposób patrzenia na życie był naprawdę niezwykły. Jako człowiek przede wszystkim był lubiany. (...) Jako człowiek miał w sobie coś, co pociągało ku sobie. Nawet często chodziłem z nim na przechadzkę i tam spotykaliśmy nawet dzieci i jakoś dzieci lgnęły do niego. On umiał jakoś przemówić do tych włoskich dzieci nawet, które były tak bardzo roztrzepane, żywe, naturalnie nie złe, ale dobre i czułe na każdy odgłos ojcowski, i on właśnie to pokazywał i świeckim, i obcym, a szczególnie już nam w domu. Jako człowiek, jako zakonnik to naprawdę był bez skazy. Lubił życie zakonne, sam je praktykował i uczył nas jako studentów, jako profesorów też żyć tym pełnym życiem zakonnym. Był tym przełożonym, który naprawdę nie działał w ten sposób, żeby to jarzmo, które każdy zakonnik przyjął na siebie, stawało mu się cięższym, tylko raczej starał się ulżyć w dźwiganiu tego jarzma.

Tu właśnie zahaczamy o ten punkt jako przełożony. Jako przełożony naprawdę był ojcem. Nieraz na kapitułach, naprawdę jak ktoś zasłużył, to bardzo ostro występował, ale zawsze później starał się pocieszać i zachęcać. Nigdy nie działał w sposób, żeby kogoś przygnębić, ale raczej żeby wpłynąć na niego, żeby się podźwignął i starał się z większą gorliwością spełniać swoje obowiązki. (...)

Jako rektor starał się bardzo o wysoki poziom studiów. Nie zaniechał niczego, żeby zachęcić tak studentów do uczenia się, jak i profesorów do nauczania. (...) To jego podejście do tych studiów wyrobiło mu naprawdę opinię jako człowieka-pedagoga, wielkiego pedagoga. Nawet wśród świeckich ludzi, a najbardziej wśród profesorów innych Zakonów miał wielkie poszanowanie. Sam fakt, że Ojciec Święty mianował go swoim delegatem w wizytacji seminariów biskupich w Polsce i później w Rzymie, świadczy o tym, jak on wysoko był ceniony przez samego Papieża. (...)

Jakie poglądy, doktrynę reprezentował Ojciec Anzelm w swoich naukach duchowych?

(...) Nasz Ojciec Anzelm w tych naukach duchownych co tydzień, w piątki, miał przemówienie do nas wszystkich w języku łacińskim i to w języku naprawdę eleganckim, można powiedzieć. Nie mówię całkiem klasycznym, cyceriańskim, ale łacina jego bardzo była wyraźna i przemawiająca do umysłu i do serca. Tak, że wszyscy bardzo podziwiali jego nauki. Najbardziej zdaje mi się był zamiłowany w listach św. Pawła i właśnie z tych listów najczęściej cytował nam i starał się wykazać tę naukę chrześcijańską jako chrystocentryczną. Chrystus jako centrum, do którego mamy dążyć, którego mamy naśladować. Często widziałem na rozmyślaniu miał przed sobą otwartą Biblię w miejscu, gdzie są listy św. Pawła, wczytywał się w to i naturalnie żył tym i to, czym żył, to nam też udzielał. Myślę, że wszystkie jego nauki były spisane i może są jeszcze w manuskryptach. To byłoby wielkiej wagi, żeby udało się właśnie te wszystkie jego nauki wydać nawet drukiem dla potomności, bo naprawdę swoją głębokością, swoim ujęciem zasługiwałyby na to.

To, co mówię, nie mówię tylko od siebie, on był moim przełożonym bodajże przez 20 lat, zawsze go szanowałem i kochałem, bo naprawdę miał to podejście ojcowskie, nawet jak człowiek, czasem przez słabość, czy zapomnienie coś niestosownego zrobił, to jednak tak poradził, tak potrafił pokierować, że człowiek sam musiał uznać swoją wadę, swoją winę, upokorzyć się i on wtedy widząc te pokorę starał się podnieść człowieka na duchu, starał się przemówić do człowieka, żeby nie wpatrywał się w swoją słabość, tylko z tej swojej słabości wzniósł swoją myśl ku Bogu i prosił o pomoc, aby stawać się coraz lepszym i to naprawdę było bardzo zachęcające. Chcę podkreślić to, co mi mówił tylko od siebie, bo słyszałem, gdziekolwiek on był, czy wizytatorem w Belgii, czy w innych krajach, to wszyscy zawsze pisali później i chwalili te jego ojcowskie podejście, ten jego sposób wyrażania się po łacinie; tak, że każdemu zdawało się, że on przemawia w ich własnym języku i do ich serca.

A jakie miejsce w jego nauce duchowej miało nabożeństwo do Dzieciątka Jezus?

Jak przychodziło Boże Narodzenie, naprawdę widać w nim było jakąś atmosferę dziecka, rozczulał się, jak była przy tym kapituła, to zdawało się, że nie jest to tylko po to, żeby kogoś zganić, tylko żeby zachęcić. Była wprost naprawdę ta czułość i ta jakby dziecięca radość. Na Boże Narodzenie starał się wszelkimi sposobami ten okres urozmaicić, czy to nawet podarkami, zawsze starał się żeby było drzewko, choinka, żeby każdy był zadowolony. Sam pracowałem nad tym, żeby żłóbek był w postaci groty, nie w postaci szopki, jak to w naszym kraju, tylko tak po rzymsku, grotę się robiło, specjalne światło. Nie żałował na to.

W okresie Bożego Narodzenia te kolędy, jak chodziliśmy z Dzieciątkiem Jezus z refektarza, czy do refektarza na rekreację, to on zawsze pierwszy wyśpiewywał te kolędy, które kantorzy zaintonowali. Naprawdę było w nim widać całe rozpromienienie, całą radość tego święta. W swoich naukach, począwszy od Adwentu, zawsze nas przygotowywał to tego przyjścia Zbawiciela, zawsze powtarzał, że to Boże Narodzenie dla nas nie powinno być tylko pamiątką historyczną jakiegoś dnia, ale to ma być przeżycie w naszym sercu, żebyśmy przygotowali nasze serca do narodzin Dzieciątka Jezus w naszym własnym sercu. Betlejem, mówił to są nasze serca. Dziś Chrystus tak samo jak kiedyś w Betlejem realnie się urodził, tam samo winien rodzić się w naszym sercu i powinniśmy zawsze [to] ponawiać, by ciągle mieć Dzieciątko Jezus w naszych sercach. Naturalnie, że on to mówił językiem tak czułym i tak przekonywującym, że dzisiaj będzie trudno oddać to wszystko, ale jeszcze czuję to, jakbym dzisiaj słyszał jeszcze ten jego głos w okresie Bożego Narodzenia. Okres Bożego Narodzenia w Kolegium, mimo tylu narodowości, tylu charakterów nie tylko indywidualnych, ale też nacjonalnych, to jednak w tym dniu dzięki naszemu o. Anzelmowi czuliśmy się naprawdę związani jakby w jednej rodzinie. (...)