Przeskocz do treści

J+M

Zaprowadzę go na górę świętą
i rozraduję go w domu modlitwy mojej.

Cudowny jest Pan Bóg w świętych swoich, wspaniały w dziełach rąk swoich. Wszystkie dzieła Boskie, są piękne, wszystkie harmonijnie urządzone, wszystkie zdradzają nieskończony rozum i pieczę swego Stwórcy. Nigdzie jednak troskliwość Boga nie jest tak wielka, jak o zbawienie i uszczęśliwienie człowieka. Już kiedy stwarzał Bóg człowieka, czytamy w [P]iśmie św. jakby się namyślał, naradzał jakby go stworzyć i uczynić. Uczyńmy człowieka na obraz i podobieństwo nasze. O wszystkich ludziach ma Pan pieczę szczególniejszą; żaden ojciec, żadna matka nie myśli, tyle o dziecku swojem, ile Bóg myśli o nas. Każdy nasz ruch, każdy moment istnienia i życia naszego jest mu żywo obecny. W nim bowiem się ruszamy i żyjemy i jesteśmy. W tej pieczy o cały rodzaj ludzki wybiera jednak sobie pewne dusze, uprzywilejowane jego łaską i wyborem, prowadzi je od pierwszej chwili, otacza łaską swoją, daje im rodziców dobrych, kierowników światłych, jasne pojęcie rzeczy Bożych, wiarę, która góry przenosi; tych ludzi tak wyszczególnionych przynagla do wielkich wysiłków nad własnym uświęceniem; z łaski Jego i pracy własnej stają się oni świętymi, aby nam byli wzorem. Mamy takich wzorów mym biedni pełzający ludzie tysiące. Każdy wzór inny, każdy piękny i wykończony, każdy godny naśladowania. Stawia Bóg te wzory obok jednego najpiękniejszego pierwowzoru Jezusa Chrystusa, aby wszyscy patrząc mogli naśladować Jezusa Chrystusa w świętych Jego. Wzory te doskonałe, wykończone piękne są najrozmaitsze.
Apostołowie, męczennicy, wyznawcy, dziewice pokutnicy i pokutnic[e], mężowie pracy i modlitwy, z wysokich rodów i niskich lepianek, od papieży do prostych i zapomnianych służących i żebraków, aby każdy w jakimkolwiek stanie, w jakimkolwiek zajęciu, położeniu, mógł naśladować świętych i zostać świętym. Zamyka Bóg przez to usta nasze, i lenistwo nasze, że świętość jest niemożebna, trudna, niepodobna. Słyszymy przez tych św[iętych] głos przemawiający Boga: Mogli oni, możemy i my.
A choć ci święci różnemi biegli drogami, wszyscy schodzą się harmonijnie w jednem punkcie tj. w Bogu, początku i końcu wszelkiej świętości. Wszyscy, choć różne ich prace, schodzą się w jednej gorącej miłości Boga, która jest wiązanką wszelkiej cnoty i doskonałości.
Jakiż wzór daje nam św. Jan od Krzyża. Św. N[asz] O[jciec] Jan od Krzyża to wzór bogaty bardzo ? barwny, na który się złożyły i wysokie urodzenie, i ostateczne niemal ubóstwo, miłość sięgająca najwyższych szczytów niebieskich i pokora schodząca do najniższych przepaści, praca wyczerpująca siły dla zbawienia bliźnich, a przy tem ukrycie w ciasnych murach klasztoru, modlitwa rozkoszująca się obcowaniem w Bogu najpoufalszem, ale zarazem wzgarda od ludzi i zapomnienie i umartwienie, jakiego nikt może z ludzi nie doświadczył. Św. Jan jest wzorem uczoności, doktor mistyczny, umiejący rozprawiać i pisać o najwyższych rzeczach nadprzyrodzonych; ale lepiej jeszcze umiejący być nieznanym i uciekającym przed rozgłosem sławy i chwały. Są w tym wzorze życia św. O[jca] Jana cnoty najpiękniejsze, które nie dadzą się mierzyć miarą ludzką i ludzkim językiem. Nie będę cnót jego wymieniał wszystkich, ani o wszystkich opowiadał, jak ich św[ięty] nabywał, jak się w nich ćwiczył. (...)
Jedno dzisiaj tylko pokrótce stawię wam przed oczy, mianowicie ? że cały ten piękny, barwny wzór świętości, który podziwiamy u Świętego, jest wyrobiony na tle, na podkładzie modlitwy i umartwienia chrześcijańskiego. Modlitwa i umartwienie to są te złote kosztowne nitki, które wyszyły, wyhaftowały ten wzór dziwnie bogaty i wspaniały chrześcijańskiej świętości jakim jest św. Jan od [Krzyża].
Próżno bym się kusił przedstawiać wam wysokie, niebieskie sposoby modlitwy św. Jana. Wyznam, ja ich sam nie rozumiem, nie pojmuję, bo one przechodzą miarę rozumu ludzkiego. Komu Bóg dał odczuć bliskość obecności swojej na modlitwie, komu powierza sekrety swojej miłości, komu się udziela na tej ziemi nie pod osłoną wiary, lecz już jakby w jasnowidzeniu swej piękności i chwały ? ten niech się raduje i w pokorze a uniżeniu błogosławi majestat Boga. My zwykli ludzie modlimy się z trudem, z oporem, z ciężkością pełni roztargnienia, pełni rozmaitych obrazów i myśli światowych.
Nie sądźcie jednak, że święci zaraz lecieli w powietrze gdy się modlili. Nie sądźcie, że św. N[asz] O[jciec] Jan zaraz [wpadał] w ekstazę i zachwycenie gdy się modlił - on modlitwę zaczynał jak i my od zginania kolan, pochylania głowy do ziemi, składania rąk. Modlitwa nie była i dla niego rzeczą łatwą, modlitwa jego była ciężką pracą. Klęczeć na skorupkach potłuczonych, jak on to czynił, o północy sen sobie przerywać, od prac swoje myśli odrywać, aby je przywiązać do Boga i do jego tajemnic, to pewno nie są rozkosze, nie są zachwycenia. To praca twarda to szkoła sroga modlitwy.
I taką pracowitą modlitwą przeplatane jest całe życie św. Jana. Jako mały chłopczyk w ciężkiej pracy domowej pomaga ubogiej, niemal w ostatniej nędzy pozostającej ubogiej matce wdowie, ale i przy niej znajduje czas wieczorny i nocny na pobożne paciorki; w szpitalu chorym usługując i równocześnie studya filozoficzne odbywając, pewno miał sposobności do roztargnień więcej jak ktokolwiek inny ? a i tu dwie do trzech godzin wśród ciszy nocy znajduje na modlitwę ? a taka modlitwa przy znużeniu i umysłu i ciała musiała to być praca nazbyt twarda ? w nowicyacie Karmelit[ów] wprawdzie więcej miał czasu i swobody, oddalony od świata rozmawiać z Bogiem ale i tu modlitwa jego nie była samą słodkością; jeżeli nie ludzie to d[i]abeł ustawiczne mu czynił w niej wstręty i trudności ? a jednak niczem się nie dał Jan św. zwyciężyć. Jako kapłan, czy na ambonie czy w konfesyonale; jako mistrz nowicyuszów zaprawiający ich i nauczający drogi modlitwy i umartwienia, karcący, baczący na ich wady, jako przełożony mający zarząd całego domu i wszystkich zakonników pewno miał setki przyczyn do roztargnienia, a więc i tu modlitwa jego zachwyceniem; była mu osłodą, pokarmem, ale była równocześnie twardym ćwiczeniem się w oddalaniu roztargnień.
My życie świętych zwykle nie dobrze pojmujemy. Bo jeśli w życiu świętych spotkamy jakie jedno zachwycenie ? sądzimy że całe ich życie to słodkie, rozkoszne obcowanie z Bogiem, że Bóg dawał im same cukierki, ciasteczka. Nie! Życie św[iętych] to twarda szkoła życia, tak jak i nasza to twardy pokarm ze suchego chleba i wody.
Więc też kiedy widzimy, że Bóg cudownie opiekuje się św. Janem, że go ratuje Matka [Najświętsza] od zatonięcia w stawie podając mu rękę, że go ocala od śmierci w studni głębokiej płaszcz macierzyński mu podkładając, kiedy słyszymy, że śpiewa z aniołami we więzieniu i z Matką [Najświętszą] rozmawia, że ukazuje mu się Zbawiciel i żąda od niego, aby sam sobie naznaczył nagrodę za swe prace, kiedy go widzimy jak w rozmowie ze św. Teresą o tajemnicy Trójcy [Świętej] unoszą się oboje w powietrze, ona za kratą, a on przed kratą ? to są rzeczy piękne cudowne ? jednak wolałbym, żebyście o nich zapomnieli, a przypatrzyli się św. Janowi z innej strony. Nie to co nadzwyczajne, bo nie w tem świętość polega, to co jest nadzwyczajne, jest znakiem tylko świętości. Patrzcie na to tak u św. Jana, jak i u innych św[iętych] co jest zwykłe, powszednie, codzienne. Zwykłym zaś, codziennym chlebem św. Jana, to nie zachwycenia, nie ekstazy ale twarda, wytrwała, z oschłością i ciężkością połączona modlitwa, to ciągłe uwolnienie ducha od roztargnień, od rozproszeń, to ciągła żmudna praca, aby się dobrze modlić.
Tak pragnę byście się zapatrywali na cnoty świętych, na codzienne wytrwałe ich ćwiczenie. Ta jest bowiem droga wszystkich cnót, wszystkich zasług wszystkich świętości; Taką też niech będzie i wasza modlitwa. Jak w życiu św. Jana tak i wasza niech będzie modlitwa: nitkami złotymi, haftującymi wasze życie w jeden piękny całokształt chrześcijańskiej doskonałości.
Wybrałem modlitwę w życiu św. Jana od [Krzyża], bo modlitwa jest nam najpotrzebniejsza. Kto się nie modli ten nic nie zrobi dobrego. Darmo tu ulegać złudzeniu. Jak bez pokarmu nie można żyć, tak bez modlitwy nie można być św[iętym]. Modlitwa jest środkiem wszystkich środków, chrześcijanin bez modlitwy to ciało, nic tylko ciało. Ducha w niem nie ma. Modlitwa zaś Jest rozmową z Bogiem. Jest pokorną prośbą rano i wieczorem, którą aniołowie niosą przed tron Boga na skrzydłach różanych wschodzącej zorzy i na promieniach zachodzącego słońca, jest ona tą wonią kadzidła, która ze serca ludzkiego rozwesela i bawi świętych, jest ona tą drabiną po której wstępujemy do nieba; jest i modlitwa językiem synów Bożych, pewnym znakiem zbawienia, jest ona kluczem do nieba, jest złotym łańcuchem, zwieszającym z nieba; przez ten łańcuch ściągamy łaski z nieba, przez ten łańcuch ciągniemy duszę do nieba, jest modlitwa wszechmocą, której Bóg się oprzeć nie może, przed którą Bóg sam kapituluje; mięknie od głosów modlących się serce Boże. Dlatego módlcie się, módlcie się, jak modlił się Jan św. wytrwale, pracowicie, dzień za dniem a i waszem udziałem będzie świętość nie powszednia, lecz świętość synów [B]ożych.
Do takiej modlitwy, za przykładem św. Jana od [Krzyża] dołączcie umartwienie codzienne, cierpliwe, ducha zaparcia się i spokojnego poddania się woli Bożej. Nie daj, bym się miał w czem chlubić jeno w Krzyżu Pana Jezusa Chrystusa. Tak czynił modląc się Jan św. Nie patrzcie i w tej drugiej cnocie na to, co jest u św. Jana nadzwyczajne. On sypiał jako dziecko na twardych rózgach, jako zakonnik na twardej desce, nieraz w tak nędznym domu, że śnieg służył mu za kołdrę. We więzieniu, do którego go zamknęli zakonni bracia, nieprzyjaciele życia umartwionego, znajdziecie go w takiej nędzy i opuszczeniu, (...) ? znajdziecie go jeszcze w chwili śmierci, jak prosi o największą nagrodę od Pana Jezusa ukazującego mu się z Krzyżem: Panie cierpieć i być wzgardzonym.
(...) Nie przez te nadzwyczajne rzeczy św. Jan został św[iętym], przez codzienne umieranie własnym skłonnościom, własnej naturze. A do tego macie sposobność, aż nadto. Macie ubóstwo i brak potrzeb nawet do codziennego życia, macie wasze skłonności zepsutego serca, niecierpliwość ga[da]tliwość, nieczyste żądze ciała, macie choroby lżejsze i cięższe, macie obcowanie z ludźmi kapryśnymi, nieznośnymi, nie pasującymi do waszego charakteru; Z tego rodzą się walki, trudności, przykrości, zawody, gorzkie nieraz doświadczenia. Oto dla was codzienna szkoła doświadczenia i umartwienia. (...)  Oto i dla was przykład. Znoście cierpliwie codzienne nieodłączne przykrości, spokojnie, cicho, ofiarnie, wielkodusznie, z ufnością. Te przykrości przeplatajcie modlitwą. To was uświęci, oczyści. Jest bowiem umartwienie stróżem cnoty ? solą chroniącą od zniszczenia, odrywa nas od złych zachcianek, oczyszcza, od ziemi do Boga podnosi.
Przez umartwienie stajecie się czystymi, pokornymi cichymi; naśladowcami Chrystusa ukrzyżowanego. Połączcie z modlitwą waszą to codzienne nieodłączne umartwienie, a świętymi będziecie.
Niechże owocem i błogosławieństwem dnia dzisiejszego i uroczystości św. N[aszego] O[jca] Jana od [Krzyża] będzie dla was wszystkich ta prawda. Nie szukajcie w żywotach świętych i w życiu waszym rzeczy nadzwyczajnych, które są znakami [B]oskiej dobroci i świętości sług [B]ożych. Bóg ich wybiera i uposaża w takie nadzwyczajne łaski i dary, aby dać poznać dzieła swojej świętości, aby dać wzory bijące pod oczy każdego. Szukajcie natomiast w życiu świętych prawdy życiowej; patrzcie na ich codzienne życie, codzienne zajęcia, codzienne krzyże i według tego wasze życie układajcie. Każdy z was tu obecnych ma od Boga dane wszystko aby być świętym; w tym kąciku w jakim go Bóg postawił niech spełni swoje powołanie.
Wszystkie krzyże, prace modlitwy łączcie wiązanką prawdziwej miłości ku Bogu, pomoc i ducha wypraszajcie sobie przez modlitwę ? cnoty nabywajcie przez chrześcijańskie codzienne zaparcie się i umartwienie ? ręczę jeśli to dobrze pojmiecie, i wykonacie ? większymi świętymi będziecie, jak nie jeden z tych, których czcimy na ołtarzach. Cudów tu nie potrzeba, łez przy modlitwie i zachwytów nie potrzeba, potrzeba jednak wytrwałości i pracy mrówczej. Wytrwajcież tedy czuwając na modlitwach na każdy dzień, a umartwienie Chrystusowe nosząc w ciele waszym ? abyście owocami modlitwy i umartwienia waszego cieszyli się kiedyś w królestwie Jezusowym. Amen.

Tak nazywają powszechnie świętą Teresę w Hiszpanii - la Santa: wiedzą wszyscy, że to jest wielka Teresa od Jezusa, Karmelitanka Bosa. Świętość jej zastępuje jej imię. Dlatego, mając mówić o tej wielkiej Świętej, nie wiem od czego zacząć, bo wszystko u niej wielkie i wzniosłe, wszystko piękne i doskonałe. Od urodzenia do anielskiej jej śmierci nie znajdujemy u niej żadnego grzechu ciężkiego. Znajdujemy natomiast urodzaj cnót wszelkich. Wiara jej tak gorąca i prosta, jakby w niej nie było żadnych tajemnic, i czym głębsza tajemnica, tym mniej ona trudności znajduje, gotowa umrzeć nie tylko za prawdy objawione, lecz tysiąc razy za najmniejszą ceremonię. Ufność w niej tak silna, tak męska, że najtrudniejsze przedsięwzięcia, jak reforma i budowanie klasztorów, z chwilą planowania tym samym są jakby wykonane; gdy myśl i plan u niej się rodzi, równocześnie staje się czynem. Miłość Teresy nie znajdzie na ziemi godnego pióra i słowa; wszystko w niej jest żarliwym ogniem o chwałę Pana, o dusz zbawienie; za jedną dusze gotowa cierpieć do skończenia świata. Serce ma niewieście, czułe żywe, szlachetne, szerokie jak morze, a przy tym tyle w tym sercu męskości i wytrwałości, że nawet u wielkich świętych mężczyzn nie znajdzie się tyle mocy i siły.
(...) Czytając jej piękne i liczne pisma ? ucztą jest ich czytanie ? zobaczycie w nich obraz jej duszy szczery, wylany, formę i styl pisania niewieści, ale treść więcej, niż męską. O najgłębszych tajemnicach wiary i drogach doskonałości rozprawia lepiej i przystępniej niż najbieglejszy teolog, a tak barwnie, nieraz dowcipnie, że czytanie jest zajmującą historią, choć z każdego słowa bije z całą siłą jedna tylko i wielka miłość Boga. Trudniej jest śledzić jej życie za kratą klasztorną. Tam bowiem pod zewnętrzną i wewnętrzną pokorą ukrywa swą doskonałość, choć zapach świętości przechodzi na zewnątrz nawet przez mury klasztorne. Nie wiadomo, gdzie więcej podziwiać Teresę, czy kiedy w zachwycie miłości klęczy przed tabernakulum lub kiedy ze świętym Janem od Krzyża rozprawia o tajemnicach niebieskich, czy też kiedy układa, buduje, planuje, pisze, pracuje; wszędzie bowiem widać w niej ludzkość, naturalność, odziane w szatę nadprzyrodzoności i świętości.
Dlatego święta nasza Matka Teresa jest świętą nie tylko dla Karmelitów, jest wzorem świętości dla wszystkich osób i stanów, bo wszyscy w niej znajdujemy całokształt doskonałego życia chrześcijańskiego.
Bóg jest, jeśli wolno tak powiedzieć, zazdrosny o serce człowieka. Dał człowiekowi wszystko: rozum, przez który jest królem tego świata, dał mu wolną wolę, by był panem nad stworzeniem i niezależnym od niego, uczynił człowieka arcykapłanem widzialnym na tej ziemi by mu oddawał cześć za wszystko nieme i nierozumne stworzenie, podzielił się z nim swoimi dobrami. Jeden mu tylko postawił warunek, aby jak stworzenie służy człowiekowi, tak on, człowiek, służył Bogu. Nikt jednak nie jest tak (...) niewdzięczny, jak człowiek, nikt się tak nie targuje z Bogiem jak on, nawet kiedy służy Bogu, żeby choć coś zachować dla siebie. Nawet najwięksi święci, co żadnym ciężkim grzechem nie obrazili Boga, mieli trudność, by całe i całkiem poświęcić swe serce Bogu. Takim człowiek jest egoistą. Chciała i Teresa w młodości swojej targować się z Bogiem. Młoda, o bujnej wyobraźni, o gorącym temperamencie hiszpańskim, wesoła, podobała sobie w pewnych próżnostkach, w czytaniu rycerskich powieści a nawet sama taką ułożyła. Nie były to rzeczy grzeszne, ale były niebezpieczne. Pan Bóg przeznaczając ją na mistrzynię życia duchowego zezwolił, żeby się własnym doświadczeniem nauczyła, jak marne są i niegodne te rzeczy. Zaczęła przez to stygnąć w modlitwie, w ćwiczeniu cnót chrześcijańskich. Zaczęła pływać w myślach światowych, oglądać się za szczęściem na tej ziemi. Jeszcze wtedy nie rozumiała, że służyć Bogu znaczy królować! [C]hciała być widzianą, kochaną, nie rozumiejąc, że takie królowanie jest niegodnym służalstwem. Już w klasztorze będąc jeszcze uczuć ziemskich, przywiązania do krewnych nie wyrzuciła całkowicie ze serca. Bóg czuwał nad nią: Pukał do serca, upominał się o swoje prawa. Zabrał jej najprzód matkę, gdy jeszcze dzieckiem była. Złamana boleścią, klękła przy marach kochanej rodzicielki i poświęciła się Matce Najświętszej. Dawał jej Pan przykład w życiu bogobojnego ojca i wuja. Święta śmierć ojca napełniła ją odrazą do wszystkiego co ziemskie. Ale jeszcze nie całkiem serce jej przylgnęło do Pana. Użył Bóg ostatniego środka; pokazał jej miejsce w piekle, które jej szatani gotowali, jeśli się nie oderwie od siebie. Ukazał się jej cały skrwawiony przy słupie. Temu widokowi nie mogło się oprzeć jej szlachetne serce. Przestała się targować. Dała się zwyciężyć, miłością Boga zwyciężając siebie; Pan Jezus został zwycięzcą. Przeszła Teresa drogę najtrudniejszą, drogę oczyszczenia. Przy ciągłej pracy mimo ruchów naprzód i wstecz, za jednym razem zerwała wszystkie więzy. Odtąd Teresa już nie należy do świata, ani w myślach nawet; należy wyłącznie do Boga.
Szczęśliwy człowiek, szczęśliwa dusza która nie zamykając uszu na głos łaski da się zwyciężyć. Przeciwnie, kto łaskę otrzymuje, czuje w swej duszy, że powinien z niej korzystać, a opiera się, ucieka przed Bogiem, to Bóg go szuka, biegnie za nim, gdy jednak upór trwa, łaska przestanie działać i wtedy ani widok piekła, ani widok czyśćca, ani obraz Pana Jezusa Chrystusa nie działa! Dusza ziębnie, może nie zaraz popełnia grzechy ciężkie, ale powoli nachyla się ku nim i w końcu zamiera w niej życie łaski, wpada w nałogi i wreszcie w grzechy ciężkie. Czy w takim stanie nie ma ratunku. Miłosierdzie Boga zawsze jest nad nami. Trzeba przyjąć linę ratunkową. Trzeba tylko umieć uklęknąć, trzeba umieć powiedzieć moja wina, trzeba się pokornie pomodlić o łaskę, której Bóg nie odmówi. Wstanie się do życia. Krew Jezusa obmyje nas od wszelkiego grzechu i wprowadzi znowu na drogę cnoty.
Nie wystarczy zerwać z grzechem, ciężkim czy powszednim, nie wystarczy nawet zwyciężyć chwilowo przeszkadzające nawyki. Trzeba się zbliżyć do Boga i oświecać się jego światłem. Modlitwa jest drogą do Boga, wyprasza łaskę, daje siłę do umartwienia i przez te dwie siły umartwienia i modlitwy dusza współpracuje z łaską i odziewa się w cnoty. Wytrwała modlitwa niesie ze sobą umartwienie. Toteż św. Teresa na tej drodze została świętą. Przez osiemnaście lat ćwiczyła modlitwę, wiernie, stale, co nie małym było umartwieniem. Nauczyła się modlić. Przepięknie później tłumaczy modlitwę Ojcze nasz, w której szukała łaski, by poznać Ojca, by mnożyć Boską chwałę, by szukać najprzód królestwa Bożego, by pełnić wolę Bożą, w głodzie za Bogiem szukać chleba powszedniego. Przez modlitwę zbliża się do Boga, pokornie i [z miłością] z Nim rozmawia. Przy świetle łaski widzi siebie, widzi Boga, wyzuwa się ze siebie, odziewa się w Jezusa Chrystusa i w naśladowaniu Jego znajduje prawdziwą drogę do doskonałości. Póki na początku stworzenia były ciemności, ziemia była pusta. Gdy pojawiło się światło, ziemia zaczęła wydawać bogatą roślinność i piękne owoce. Tak u Teresy. Mając to światło łaski Bożej i współpracując z nim, okryła się bogactwem cnót prawdziwie heroicznych. Bóg jej sam dopomagał. Otoczył ja kierownikami świętymi, jak: św. Franciszkiem Borgiaszem, św. Piotrem z Alkantary i całym szeregiem znakomitych teologów. Nabrała przez to nadzwyczajnego poznania życia duchownego i nadzwyczajnej czystości serca, że nie było w nim ani jednego uderzenia, które nie byłoby dla Boga. Trudno określić, jaką cnotę nazwać większą czy piękniejszą, bo wszystkie są nadludzkie. Pokora jest taka, że nikogo nie uważa za tak wielkiego przyjaciela jak tego kto ją obrazi lub spotwarzy, czystość tak wysoka, że prawie nie wie co to jest pokusa nieczysta, posłuszeństwo tak mocne, że czyni w niej i przez nią rzeczy po ludzku niemożebne ? możliwymi; nawet samej chorobie rozkazuje. Cierpliwość tak wypróbowana, że nic tak nie pragnie jak cierpieć i czuje się najwięcej umartwioną, gdy nie ma cierpienia.
Gorącość o chwałę Bożą i o dusz zbawienie pożera ją tak, że płacze i woła: Daj mi dusze, resztę zabierz. Modlitwa jej jest życiem Boga w jej duszy i tak wysoka, że Kościół czcząc ją, prosi ją w modlitwie, aby tego co się nauczyła w modlitwie i nas także uczyła, byśmy się karmili paszą niebieskiej nauki. Nad wszystkimi jednak cnotami góruje królowa cnót wszystkich, miłość Boga. Teresa, gdy wspomni na Boga, cała się pali: tak przy stole jedząc, na rekreacji się bawiąc, na samo wspomnienie o Bogu wydobywały się z jej serca pieśni tak gorące, że nie można było poznać, czy Teresa jest jeszcze na tej ziemi, czy przemieniła się w niebieskiego Serafina. Nigdzie nie jest tak ? wymowna, jak kiedy pisze lub mówi o miłości. Próżno szukać w słowniku wyrażeń, uniesień i wykrzykników jakie się wydobywały z jej duszy. Dlatego też nazywają ja seraficzną doktorką teologii mistycznej. Nic też dziwnego, że przy takich darach i wyrobieniu mnożyły się także dzieła zewnętrzne; 32 klasztory zawdzięczają jej istnienie, zreformowała zakon męski. Ludzi przywykłych do ustalonego sposobu życia, do wiekowych nawyków przekonać ? nie prostaczków, ale teologów, to dzieło zaiste Boże, wielkie, godne podziwu. Stąd słusznie wielka Teresa figuruje w świątyni całego chrześcijaństwa, w bazylice św. Piotra pomiędzy największymi świętymi i fundatorami zakonów, jako filar Kościoła Bożego. Trzyma w jednej ręce pióro a w drugiej księgę, jako znak niebieskiej mądrości. U stóp jej stoi anioł z grotem, który przebił jej serce na znak miłości.
Jeśli rzucimy oczy na ten obraz Reformatorki Karmelu i przyrównamy do siebie, jakżeż biednie wypadnie porównanie; Uważamy się za doskonałych, kiedy bez roztargnienia odmówimy czasem Ojcze nasz czy Zdrowaś, kiedy często przystępujemy do spowiedzi i Komunii, kiedy nie szemramy na Pana Boga i nie złościmy się na bliźnich ? Czy nie jesteśmy figurami bez życia, bez ruchu? Miłość Boga powinna wszystko ożywić! [S]łowa, uczynki, nasze cierpienia a przez nas naszych bliźnich, stojących może daleko od Boga. Będziemy wtedy apostołami słowa w modlitwie i w dobrym przykładzie.
Rzućmy jeszcze okiem na Teresę w chwilach, w których ona wydaje się najdoskonalszą, bo Bogu najbliższą. Ten moment, to chwile, kiedy Teresa klęczy przed tabernakulum, kiedy przyjmuje Komunię świętą. Wtedy św. Dziewica już nie włada nad sobą, włada nią miłość ukrytego i uwięzionego Boga. Cała w Nim, cała dla Niego. Słusznie nazywała się Teresa od Jezusa, słusznie nazwał się od jej imienia: Jezus od Teresy. Trawiły ją choroby i wielkie cierpienia, ale największym jej cierpieniem było żyć [z dala] od umiłowanego Boga. [Toteż] często wołała: ?umieram, że umrzeć nie mogę?. Pożądaniem pożądała widzieć Boga twarzą w twarz. A my? Czy nie umieramy ze strachu, że... umrzeć musimy?
Pójdźmy jeszcze do celi umierającej Teresy, aby przypatrzeć się jak umierają święci. Leży (...) w boleściach wielkich, ale cała zatopiona w Bogu. Przyniesiono jej Wiatyk. Choć się od wyczerpania i bólu poruszyć prawie nie mogła, na widok Boskiego Oblubieńca zerwała się na łożu boleści, jakby chciała wybie[c] na spotkanie niebieskiego Gościa. Oblicze jej rozgorzało jak słońce, tak że patrzeć na nią nie było można. Kiedy przyjęła Wiatyk, kiedy złożyła ręce, stała się podobna do mistycznego feniksa, który własnym dogorywa ogniem. Czas, czas wołała by odejść. Największą jej pociechą było, że umiera córką Kościoła. Tak umarła dzieckiem Kościoła, świętą seraficzną. Strawiła ją nie choroba, ale miłość!
Miejcie ten obraz i przykład przed oczyma duszy. Zrywajcie przeszkody, które przeszkadzają zbliżać się do Boga, ubierajcie się w cnoty i doskonałość chrześcijańską, jednoczcie się z Bogiem przez miłość i czyńcie dzieła miłości. Wówczas z ufnością, ze świętą Teresą śpiewać możecie: Miłosierdzie Pańskie na wieki wyśpiewywać będę. Amen.

J+M J+T

(...) Gotujcie Drogę [P]ańską! wzywa nas do tego [K]ościół - Prope est iam Dominus. Nim klękniecie u żłóbka, nim powitacie Boską Dziecinę, przygotujcież się dobrze! Płacz Jezusa niech wam nie będzie na zgubę - tylko na zbawienie. Jego łzy [na] wasze obmycie i [na] waszą radość.
Jakżeż się przygotować ? (...) Starego człowieka zrzucić, a odziać się w nowego. (...)
A zatem gotujcie drogę Pańską! [C]zyńcie proste ścieżki Jego, bo nie tylko gościńcami pójdzie, ale na ścieżki najniedostępniejsze pójdzie, by nas tylko nawiedzić.
a) Jakżeż to uczynimy, jakżeż tę drogę przygotujemy. Obrazowo nam to przedstawia Jan Chrzciciel. "Wszelka dolina będzie napełniona". Cóż to jest za dolina? To nie tylko dolina, ale głębina, przepaść na drodze, którą ma iść Jezus Zbawiciel. To grzech. On to oddzielił nas od Boga, on nas uczynił wrogami, nieprzyjaciółmi, on nas oddzielił od bogactwa, od nieba, od obcowania z Aniołami. Ta dolina, to [przede wszystkiem] niskie żądze ciała, zmysłów, szukanie niskich rozkoszy, które nam przesłaniają piękność Boską, które tamują nam przystęp do Boga. (...) Oto te doliny trzeba usunąć, zasypać te bagniska. Bo inaczej ani Jezus do nas, ani my do Jezusa przyjść nie możemy. Jakżeż pójdziesz do Jezusa, do stajenki, do Jezusa i Panienki z brudnemi rękami i uczynkami, z brudniejszem jeszcze sercem. Czyste pieluszki trzeba przygotować, czyste serce (...) przysposobić, bo tylko [ludzie] czystego serca Boga oglądają i rozumieją, tylko czyste serce może Go przyjąć i czyste ręce objąć i piastować.
b) A wszelka góra i pagórek poniżon[y] będzie. Tak jak doliny, rozpadliny trudne do przebycia, tak samo góry i pagórki nastręczają trudności. Zwłaszcza, że przychodzi Pan, który po naszych drogach nie przywykł chodzić. Cóż to są te góry. To najpierw pycha rozumu, tego rozumu, który nie chce uznać Boga i Jego prawa, nie chce mieć Go za Pana, sam się wynosi, szuka to góra najwyższa, jaką pycha wystawiła na ziemi, to Babel wieża. Dla której człowiek język sobie połamał, że brat brata nie rozumie, choć jednym językiem mówią, pycha która oddzieliła człowieka od Boga, odrzuciła wiarę, dziecięcą ufność, odrzuciła człowieka od człowieka. Ta góra, to pycha jaką się wynosisz [człowiecze] z twego urodzenia, z twych zdolności, z twych sukni. Ta góra to pycha [pieniężna], majątku, że jak masz więcej niż drugi, to ci się zdaje, żeś już panem świata i każdy musi ci się pokłonić. Ta góra, to ten nieszczęsny faryzejski kolor i duma, że się rad podajesz za to, czem nie jesteś, udajesz cnotliwego, uczciwego, a serce twoje zbrukane, a ręce twoje łapczywe na cudzy grosz. (...) Te zaś pagórki, to te wszystkie nierówności w życiu naszem, drobne na pozór, miłość własna, próżność, egoizm, brak serca, obojętność dla Boga, dla bliźnich, a jednak i te wyrównać trzeba, bo prostej drogi Pan żąda.
c) I krzywe miejsca będą proste - krzywemi drogami chodzić, to daleka droga i pobłądzić można. Na krzywych drogach błądzą ludzie i czyhają opryszkowie. Cóż to są krzywe miejsca? Tam gdzie djabeł przesiaduje, to kłamstwa, podstęp, obłuda, to fałsz, zdrada, chytrość. Tu nie ma prawdy a gdzie nie ma prawdy, nie ma i drogi prawdziwej. Przychodzi Pan. Z prostymi obcowanie Jego, wyrzucić tę obłudę ze serca, te podstępy, te sidła zastawiane, te dołki kopane, co innego w sercu, a co innego w ustach, w słowie miód a na języku trucizna. Takiemi miejscami Pan nie chodzi, brzydzi się Bóg usty kłamliwemi i sercem dwoistem. Nie będzie wiedział, kto ty jesteś bo podwójne masz oblicze, jedno fałszywe na zewnątrz, a drugie podłe wewnątrz.
d) Ostre miejsca drogami gładkiemi. Można na ostrych miejscach nogę skaleczyć, a delikatny jest Pan, który przychodzi, bo z nieba przychodzi, trzeba i te ostrości, i wyskoki wyrównać. Cóż to są te ostre miejsca, na których się każdy pokaleczy: gniew, złość, niecierpliwość, nieustępliwość, szorstkość. Cóż nas więcej rozdziera i usta rozdziera? To są te zbytnie troski o doczesność, o majątek, które są jako ciernie i osty na drodze naszej. I to trzeba usunąć. Pan chce mieć sługi wierne, ciche, a nie narzekające, bluźniące, klnące w jego otoczeniu cichość, miłość, łagodność. A zatem gotujcie drogą Pańską - czystością, pokorą, prostotą, cichością i miłością.
Ile razy odbywaliście już Boże Narodzenie, ile razy gotowaliście tę drogę Panu? Tyle ile lat macie, [rokrocznie]? (...) Cóż nam więc jeszcze potrzeba? Dobrej woli potrzeba, by być czystym, pokornym, prostym, cichym; dobrej woli potrzeba, by wyprostować drogę Panu (...) Mamy czasem chcenie, ale nie wolę. Stąd nie zabieramy się prawie nigdy szczerze, by te góry i doliny, te pagórki i krzywizny i ostrości usunąć z życia naszego. Święty Augustyn [mówił] "Bóg który cię stworzył bez ciebie, nie zbawi cię bez ciebie, Bóg który przychodzi do ciebie, nie przyjdzie bez ciebie"(...)
Tak przygotujcie drogi [P]anu, przygotujcie mieszkanie i dobrą wolę! A wszelkie ciało wszelki człowiek oglądać będzie zbawienie Boże. Amen.

Z początkiem liturgicznego roku otwiera się przed oczyma duszy odwieczna księga Zmiłowań Pańskich. Imię tej księgi, a więcej jej treść mieści się w jednym tajemniczym słowie i zapowiada tajemnicę wszystkich tajemnic: Przyjście Pana, Adwent. Wczytując się w tę księgę, widzimy w niej plany [B]oskie cudownie nakreślone, tak jak tylko łaska nakreślić może; widzimy z jednej strony dzieje upadłej ludzkości, a z drugiej wyciągniętą rękę miłosierdzia, ratującą nadzieją wybawienia rozpaczającą ludzkość, a wreszcie kiedy przyszło wypełnienie czasów, podziwiamy postać Boga-Człowieka, Zbawcy świata. Ku niemu to z głębin przeszłości zwraca się tęsknota i modlitwa nadziei: Rorate coeli desuper! niebiosa spuśćcie rosę, otwórz się ziemio i wydaj Zbawiciela. Do Niego też z wieków przyszłości korzy się i płynie z serc, szczęścia spragnionych: Veni Domine, noli tardare, Przyjdź, nie opóźniaj, przyjdź Panie Jezu, by w Jego objęciu zamknąć dzieje świata i w Jego posiadaniu rozpocząć dzieje wiecznej szczęśliwości.

Rorate coeli desuper? W tej księdze Adwentu pod osłoną chwil, dni, lat i wieków wychylają się jakby z mroku splątane losy ludzkie, masy potępieńców, zstępujących z grzechu do grzechu, z przepaści do przepaści, na czele z Lucyferem przeciw Bogu; przesuwają się jednak i losy ludu wybranego, który najczęściej wtóruje ogólnemu upadkowi, ale przecież w wybranych swoich podtrzymuje nadzieję wybawienia i modli się przez swych sprawiedliwych: Rorate coeli desuper, by wreszcie powitać Zbawcę z wiarą i miłością razem z Aniołami: Gloria in excelsis Deo, et in terra pax, sercom, które przecież czekały i doczekały się Rosy niebieskiej, za którą wzdychały.

Rorate coeli desuper - tak modlił się prorok Izajasz, lecz równocześnie przepowiadał tym, którzy nie chcieli przyjścia Pana i ratunku: Sam Pan da wam znamię: "Oto Panna pocznie i porodzi Syna i nazwą imię jego Emmanuel. Lud, który chodził w ciemności, ujrzał światłość wielką, mieszkającym w krainie śmierci światłość wzeszła. Maluczki się nam narodził i Syn nam jest dany, nazwą imię Jego: Przedziwny, Radny, Bóg Mocny, Ojciec przyszłego wieku, Książę pokoju". Adwent! Kłębią się w nim dzieje grzechu, ale przewija się też nitka miłosierdzia, aby się przemienić w suknię łaski i nakryć nagość upadłego Adama.

Rorate coeli desuper - Spadła rosa, ziemia wydała Zbawiciela, chmura spuściła deszcz, Dziewica porodziła Boga-Dziecię, Ojca przyszłego wieku. Przyszedł On do swoich, zostawił łaskę, dał okup, zniweczył oścień śmierci, zapewnił zmartwychwstanie do życia przez łaskę i do życia w królestwie Ojca, ale odszedł, bo tak trzeba było, abyśmy za nim wierząc tęsknili, i tęskniąc kochali. Ponieważ jednak jest, choć nawet ukryty, rozdziela zadatek życia wiecznego, karmiąc wierzących ciałem i krwią własną, żyjemy przecież nadzieją widzenia Go twarzą w twarz! I oto Rorate coeli desuper zamienia się [w] Veni Domine, Veni Domine Jezu! Stąd rok liturgiczny ta księga zmiłowań [P]ańskich ma jeszcze tę samą nutę tęsknoty serca ludzkiego za Bogiem, za zjednoczeniem, za widzeniem! Niespokojne serce póki nie spocznie w Bogu. Ludzie mają tak wiele i nigdy dosyć, czemu udziałem ich jest stały niedosyt, brak chleba, brak piękna, brak miłości, brak zrozumienia, wiedzy, przestrzeni, brak ideału i zawsze brak? Bo brak, o Jezu Ciebie, Jedyny ponad wszystkie dobra kochany, Ojcze przyszłego wieku, Stwórco tego serca, które niespokojne będzie póki nie spocznie w Tobie.

Więc, Boże naszego serca, naszej wiary i ufności, Boże łaski i miłości, czekamy na ciebie; powtórny adwent się rozpoczął: Veni Domine noli tardare, Veni Domine Jezu. W tej powtórnej księdze Adwentu zapowiada On, Ojciec przyszłego wieku: "kto pragnie, niech przyjdzie! niech bierze wodę żywota". Zapowiada: Oto przychodzę - Przyjdź Panie Jezu!