Przeskocz do treści

Proroków nam potrzeba!

Przeżywana w Karmelu w dniu 15 października 2019 roku, 50. rocznica śmierci Sługi Bożego Anzelma od św. Andrzeja Corsini (Macieja Józefa Gądka, 1884-1969) OCD, pobudza nas do refleksji nad świadectwem jego życia, powołaniem terezjańskim, nad zadaniami, jakie dane mu było spełnić dla Zakonu i Kościoła.

Niezbędne jest przy tej okazji bliższe poznanie jego duchowości, czym Sługa Boży żył i jak na co dzień dążył do świętości. Nie sposób jednak uczynić tego jednym spojrzeniem, dlatego uczynimy to kolejno za pomocą fragmentów jego pism oraz kilku świadectw o jego życiu.

Wczytując się w korespondencję o. Anzelma, zwłaszcza z lat kiedy pełnił on posługę przełożonego, możemy natrafić na ciekawe wynurzenia, w których nieznacznie odkrywa tajemnice swojego serca, pełnego eliańskiej żarliwości o chwałę Bożą. Czynił to najczęściej zachęcając powierzone sobie osoby do duchowego zrywu i walki o świętość, także doskonałość całych wspólnot. Osobiście był cały skierowany na dyspozycyjność swoim wyższym przełożonym, gotowy na każdy wyraz woli Bożej czyli pełnienie posłuszeństwa w duchu Chrystusa. W liście do przyjaciela i swojego rówieśnika, o. Antoniego Foszczyńskiego (1884-1950), ujmuje nas szczera deklaracja młodego, wówczas zaledwie 34-letniego przeora wadowickiego:

Prawdziwi fundatorzy zwykle poetami nie są, tylko ludźmi czynu. Co do mnie jestem na zawołanie. Trudności nie stawiam żadnej. Jeśli mię wezmą jako zwykłego Ojca gdzieś na fundację, z największą radością pójdę, jeśli by mię chciano użyć jako przełożonego, dobrze się przedtem namyślę, bo widziałem ja w Krakowie, z jakiemi trudnościami trzeba walczyć w początkach na każdym kroku, choć niby to Kraków był pod ręką i wszystko na rękę. Zresztą jak mi Przełożeni objawią swoją intencję, pójdę i na koniec świata. Sam jednak nie chciałbym sobie wybierać tam lub ówdzie lub tu. N[asz] O[jciec] Prowincjał [Chryzostom Lamoš] zna mię i wie, że wystarczy z jego strony tylko chęć, a nie postawię trudności. Tymczasem mało o tym mówmy i nie rozgłaszajmy przed czasem, bo wielkie rzeczy czynią się w milczeniu, abyśmy przez zbyt głośne proklamowanie nie narazili dobrej sprawy, a siebie czasem na śmiech nie wystawili. Si digitus Dei est et a Deo res est, nikt nie przeszkodzi, jeśli nie z Boga, choćbyśmy wszyscy byli za tym, na nic jest?.. Niech Pan Bóg i Matka Boża układa!

Sprawy duchowe wiązał realnie z życiem praktycznym, zauważając konkretnego człowieka, dlatego w tym samym liście zaraz kontynuuje:

Teraz coś z materialnej strony. Jeśli macie coś z kaszy owsianej czy innej, to bym prosił odstąpcie dwa lub trzy kilo. Zapłacimy, bo tu dostać nie można a o. Bertold [Kozłowski] nie może czego innego? (Wadowice, 13 V 1918).

W zatroskaniu zaś o potrzeby materialne braci i sióstr kierował ich dążenia do nadprzyrodzonego celu życia konsekrowanego. Nawet po skończeniu urzędu prowincjała, gdy właśnie z posłuszeństwa znalazł się na okres ponad 20 lat, wbrew swojej woli, na przepowiedzianym sobie "końcu świata", tj. w Rzymie, pisał do drogiej swemu sercu wspólnoty karmelitanek bosych we Lwowie:

Proroków nam potrzeba, a choć prorok w Ojczyźnie swej nie jest widziany dobrze, jednak konieczni są. Izrael prześladował swoich, i tym się też przyczynił do ich świętości. Chcąc być świętym trzeba cierpieć i umieć cierpieć. Świętych, Świętych nam potrzeba, świętych Karmelitów i Karmelitanek, którzy by nie przez zamknięte drzwi serca rozmawiali z Bogiem, ale otwartym sercem i z całego serca tylko Boga znali i przepowiadali i kochali. Póki serca letnie będą, urodzaj będzie jedynie na mchy, i tym podobne podlejsze zielska, ale pszeniczki nie będzie i chleba jeść nie będziemy, i drudzy głodować będą. Róże się też nie rozwiną, tylko same głogi na ziemi bezpłodnej sterczeć będą. Bądźcież więc świętymi ? bo Karmelitanka a święta, to jedno. Mea culpa ? Medice, cura te ipsum. Jużciż za waszym przykładem i ja się dam porwać. Proścież Pana Jezusa, bym rygle zerwał i drzwi otworzył, bo Pan Jezus stoi i puka. (Rzym, [przed 15 XI] 1925).

Sługa Boży odszedł do wieczności w 1969 r. w samą uroczystość św. Teresy od Jezusa, reformatorki Karmelu, na rok przed ogłoszeniem jej doktorem Kościoła. Badając życie duchowe o. Anzelma, możemy z całą pewnością stwierdzić, że był on spadkobiercą ducha św. Matki Teresy z Avila, w kontemplacji i działaniu ożywiał go płomień miłości Jana od Krzyża, a na szczyt Karmelu dążył najwyraźniej "małą drogą" najmłodszego karmelitańskiego doktora Kościoła ? Teresy od Dzieciątka Jezus i Najświętszego Oblicza. Ten nurt życia Ewangelią oraz charyzmatem karmelitańskim zgodnie z nauczaniem tychże "proroków" Karmelu doprowadził go do odkrycia nowego daru i doświadczenia tajemnicy miłości Bożej w ubóstwie i prostocie Słowa Wcielonego - Dzieciątka Jezus, które od początku było przedmiotem kontemplacji w Karmelu. Według Ojca Anzelma, całe życie Chrystusa, "od żłóbka aż po krzyż", jest wzorem dla wszystkich dzieci Bożych w Kościele.

s. Konrada Z. Dubel
Karmelitanka Dzieciątka Jezus

https://www.karmel.pl/prorokow-nam-potrzeba-zycie-o-anzelma-gadka/

Wspomnienie o Ojcu Założycielu
Słudze Bożym Anzelmie od św. Andrzeja Corsini.

Jego ostatnie chwile, śmierć i pogrzeb (fragm.)

Nie, on nie umarł, nie utraciłyśmy go,
on żyje i pozostał z nami...
Głos jego nie zamarł,
ani miłość jego się nie skończyła.
Przemawia do nas głośniej niż za życia,
każda z nas w swym sercu słyszy
jego potężne wezwanie...

Najdroższy Nasz Ojciec po raz ostatni był u sióstr na Złocieniowej w niedzielę 12 X 1969 roku. Siostra Andrzeja przywiozła Naszego Ojca taksówką na Mszę św. na godz. 9.15. Przed Mszą św. Nasz Ojciec zaniósł Pana Jezusa s. Tekli, następnie odprawił Mszę św. cichą, odczytał po polsku Lekcję i Ewangelię, kazania nie mówił. Po dziękczynieniu przeszedł do rozmównicy na śniadanie, które podała mu s. Andrzeja. Matka Przełożona zapytała Naszego Ojca o zdanie, co do zgłaszającej się kandydatki, Nasz Ojciec odpowiedział. Po śniadaniu M. Przełożona odprowadziła Naszego Ojca do s. Tekli, gdzie po chwili zeszły się także inne siostry. Na wspólnej miłej rozmowie minął czas do godz. 12.00. Nasz Ojciec był wesół i serdeczny.

W ostatnich miesiącach Nasz Ojciec specjalnie serdeczny był dla sióstr, tak jakby każde pożegnanie miało być ostatnie. Tak samo było i w tym ostatnim dniu pobytu na Złocieniowej. Siostry zaprosiły Naszego Ojca na najbliższą środę 15 października, bo zwykle we środy Nasz Ojciec odwiedzał siostry. Siostra Władysława odwiozła Naszego Ojca do klasztoru.

We środę rano M. Przełożona przez o. Sykstusa, który był ze Mszą św. na Złocieniowej, zaprosiła jeszcze raz Naszego Ojca na popołudnie; powiedziała, że w domu jest całodzienna rekreacja, że są imieniny s. Alicji, że mają w domu radość. Gdy o. Sykstus powtórzył to Naszemu Ojcu, wówczas Nasz Ojciec powiedział z uśmiechem, że wobec tego nie pójdzie do sióstr, bo i tak mają wesoło. Ale potem obiecał przyjść.

Nasz Ojciec czuł się dobrze, był radosny. W ostatnich kilku tygodniach widać było, że Nasz Ojciec jest jakiś radośniejszy i jakby czuł się lepiej. W końcu września, w jednym tygodniu był aż cztery razy na Złocieniowej: 21 IX  w niedzielę, jak zwykle; 22 IX był na ślubach wieczystych, 23 IX na imieninach s. Tekli; 25 IX na imieninach s. Władysławy, a potem znowu, jak zwykle, w niedzielę 28 IX. Doktor Germaziak porównał to lepsze samopoczucie Naszego Ojca do rozbłysłego płomienia dogasającej świecy. Świeca zanim zgaśnie rozpala się na moment dziwnie jasnym płomieniem. Tak było i z życiem Naszego Ojca.

W dniu 15 października, w Uroczystość św. Naszej Matki Teresy, Nasz Ojciec wstał jak zwykle kwadrans przed godz. 5-tą i o godz. 5.15 był już w chórze zakonnym na modlitwach wspólnych. Policzył obecnych w chórze ojców i braci i uklęknął na swoim miejscu, by pogrążyć się w modlitwie. Po rozmyślaniu odprawił Mszę św. w chórze zakonnym i był na wspólnym śniadaniu świątecznym w refektarzu. Był wesół i nic nie zapowiadało zbliżającego się końca życia.

Z refektarza Nasz Ojciec przeszedł do celi, przeczytał korespondencję i odpisywał na listy. Po chorobie kwietniowej pisanie listów sprawiało Naszemu Ojcu dużą trudność, ręka mu drżała, długo i z wysiłkiem musiał pisać jeden list, dlatego też prawie wcale nie pisywał już do sióstr na imieniny, chociaż w ostatnich dwóch czy trzech tygodniach znowu zaczął pisać więcej. Dzwonek na południowe pacierze, w dniu 15 października, przerwał widocznie to pisanie, bo ostatni list do s. Witoldy był nie dokończony. Kilka listów było przygotowanych do wysłania, do innych były zaadresowane koperty.

Po pacierzach południowych Nasz Ojciec przeszedł do refektarza na wspólny obiad. Przy stole była rekreacja z racji święta. Zjadł obiad. Potem ojcowie wyszli do ogrodu na dokończenie rekreacji. Nasz Ojciec zerwał trzy chryzantemy i rozdał je trzem ojcom obecnym na rekreacji, każdemu coś mówiąc wesoło i dowcipnie. Najgrubszemu ojcu dał najmniejszy kwiat, a najszczuplejszemu największy. I tak z humorem kończyła się rekreacja - pożegnaniem przez Naszego Ojca całego Zgromadzenia w osobach tych trzech ojców obecnych na rekreacji.

Idąc do celi na spoczynek Nasz Ojciec prosił brata Jarosława, aby wysmarował mu bolące nogi. Brat wysmarował Naszemu Ojcu tylko prawą nogę, bardziej dokuczającą, mówiąc, że drugiej nie trzeba smarować, i poprosił, aby Nasz Ojciec się rozebrał i położył do łóżka, to nogi się rozgrzeją i przestaną boleć. Nasz Ojciec poprosił jeszcze br. Jarosława o zasłonięcie okien i wyłączenie piecyka elektrycznego. Nasz Ojciec zawsze z wdzięcznością dziękował za każdą oddaną mu usługę, i tym razem powiedział ze wzruszeniem: Jak ja się Bratu odwdzięczę?... To były jego ostatnie słowa słyszane ludzkim uchem. Na pewno potem rozmawiał jeszcze z Bogiem i z umiłowanym nade wszystko Dzieciątkiem, ale to już pozostało tajemnicą, która na ziemi nie będzie znana. Brat Jarosław wyszedł od Naszego Ojca i Nasz Ojciec, jak zwykle, zamknął się w celi na klucz.

Dobiegała godz. 16-ta. Siostry na Złocieniowej oczekiwały na przybycie Naszego Ojca Założyciela. Czas zapowiedzianych odwiedzin mijał, a Nasz Ojciec nie nadjeżdżał. Wówczas s. Andrzeja zatelefonowała do klasztoru pytając, czy Nasz Ojciec już wyjechał. Brat Jarosław odpowiedział, że taksówki nie zamawiał dla Naszego Ojca, i nie wie czy Nasz Ojciec jest w celi. Zapukał więc do celi Naszego Ojca, ale że była zamknięta, sądził, że Nasz Ojciec wyszedł z celi po spoczynku. Gdy ponownie s. Andrzeja pytała o Naszego Ojca przez telefon, br. Jarosław energicznie zastukał do celi, wówczas klucz, który zwykle Nasz Ojciec kładł na zamku wewnątrz celi, spadł na ziemię. Był to dowód, że Nasz Ojciec jest w celi, a że nie reagował na pukanie, widocznie musiało się stać coś złego, a może zasłabł i nie słyszał. Wtedy ojcowie wyrwali zamek i zobaczyli Naszego Ojca rozebranego z habitu, martwego, w pozycji siedzącej na fotelu, na którym zwykł był spoczywać w dzień, z rękami rozłożonymi na boki; z ust Naszego Ojca sączyła się piana z odrobiną krwi.

Wezwany lekarz dr Germaziak, stwierdził zgon i powiedział, że śmierć nastąpiła najprawdopodobniej z powodu ustania czynności serca w czasie snu. Miało to miejsce przypuszczalnie między 14-stą a 15-stą godziną, bo nic nie wskazywało, by Nasz Ojciec poczuł się źle, zanim udał się na spoczynek. Wszystko w celi było w zwykłym porządku, habit leżał tam, gdzie zwykle kładł go Nasz Ojciec.

Bolesną tę wiadomość dostała M. Teofila z s. Alicją, gdy zaniepokojone przedłużającą się nieobecnością Naszego Ojca na Złocieniowej, udały się do klasztoru.

Nasz Ojciec zasnął cicho, sam, w swojej celi, w karmelitańskiej samotności, do końca na posterunku, wierny przepisom i regulaminowi dnia, mimo licznych i narastających dolegliwości wieku starczego i następstw po niedawno przebytym ataku paraliżu. Do ostatniego dnia nie dyspensował się z aktów wspólnych, młodszych i silniejszych zawstydzał swą gorliwością i wiernością, i pociągał do naśladowania. Na zawsze pozostanie w naszej pamięci jako wzór heroicznej wierności obserwie zakonnej, a także jako wzór wielu innych cnót w stopniu heroicznym.
Na biurku Naszego Ojca znaleziono listy przygotowane do wysłania, zostały one wręczone adresatkom na uroczystościach pogrzebowych. Słowa relikwie, ze czcią i pietyzmem odczytywane, będą chyba w jakiś sposób własnością nie tylko adresatek, ale całego Zgromadzenia, głos Założyciela zza grobu.

Musimy być wierne testamentowi Ojca. Znamy go, znamy drogę i wiemy, gdzie i jak mamy iść. Ojciec nas wzywa... Ojciec na nas czeka... Idźmy za nim z wysoko podniesionym sztandarem Dzieciątka i dziecięctwa... Ktokolwiek by chciał dać wam innego ducha i inną przelać wam miłość, niech będzie przeklęty... (por. Gal 1, 8). To Dziecię to wasz Znak, to istota waszego obcowania. Ono będzie na upadek, jeśli Nim wzgardzicie, na zbawienie i wieczny żywot, i na powstanie przez was wielu, jeśli Je przyjmiecie (por. Łk 2, 34).

Matka Teofila zaraz po otrzymaniu wiadomości o śmierci Naszego Ojca, błyskawiczną rozmową telefoniczną zawiadomiła siostry w Sosnowcu, które z kolei wysłały dwie Siostry do Naszej Matki do Balic. Nasza Matka z s. Damianą zaraz na noc wyjechały do Łodzi, by na polecenie o. Prowincjała uzgodnić z miejscowym o. Przeorem dzień i miejsce spoczynku wiecznego Naszego Ojca. Z Sosnowca rano, we czwartek, wyjechały trzy siostry i z najbliższych naszych domków łódzkich po kilka delegatek.

Ciało naszego Ojca złożono w trumnie, następnego dnia we czwartek, 16 X o godz. 16.50 cichutko przeniesiono do drzwi klauzury. W otwartych drzwiach o. Florian, przeor, w asyście o. Teodora, o. Sykstusa, o. Ksawerego, o. Stanisława Kostki i o. Faustyna, br. Jarosława i br. Konrada, odprawił modły nad zwłokami. Potem zamknięto trumnę i współbracia zakonni poprzedzani nieliczną, bo z kilkunastu sióstr złożoną procesją, przenieśli trumnę do kościoła i ustawili na przygotowanym katafalku, w bocznej kaplicy pod chórem. Siostry udekorowały uprzednio tę kapliczkę figurą Matki Bożej Karmelitańskiej i kwiatami. Trumnę otoczył wieniec kochających dzieci z Łodzi i z kilku innych domów, które miały szczęście przybyć już tak wcześnie na te bolesne uroczystości.

Przy Naszym Ojcu, już w otwartej trumnie, zmówiłyśmy z Naszą Matką cały różaniec za spokój Jego duszy. Potem pożegnałyśmy Naszego Ojca, całując Jego ręce i pocierając różańce, krzyżyki i obrazki, z wiarą, że przez przyczynę Naszego Ojca będziemy uzyskiwać łaski, że Nasz Ojciec jak św. Terenia, będzie nam z nieba spuszczał "deszcz róż". Wierzymy, że Dzieciątko Jezus szybko wykaże świętość Naszego Ojca, że będą się dziać cuda. Musimy się dużo modlić przez przyczynę Naszego Ojca. A wierzymy, że już jest w chwale i z Bogiem-Miłością. Teraz będzie nam więcej pomagał, niż gdy był na ziemi. (...)

Przed godz. 18-stą przyjechały Siostry ze Żdżar. Przed Mszą św. o godz. 18-tej zamknięto trumnę i kaplicę. Nasz Ojciec pozostał znowu sam u stóp Królowej Karmelu, której był wiernym synem przez całe życie. Samo zostało jego ciało, bo dusza na pewno otoczona świętymi i aniołami cieszy się wieczystym towarzystwem Boga Miłości.
Nad trumną ojcowie umieścili prostą czarną tabliczkę ze srebrnymi literami: śp. O. Anzelm Gądek, Karmelita Bosy, żył lat 86, w Zakonie 67, w kapłaństwie 62, zm. 15.10.1969 r.

Poszłyśmy na Mszę św. i zaraz po niej odprawione zostało nabożeństwo różańcowe. Modliłyśmy się gorąco o spokój duszy Naszego Ojca, ale równocześnie modliłyśmy się przez Jego przyczynę o różne łaski, bo wierzyłyśmy, że mamy w niebie czule kochającego nas Ojca, który prośby nasze poprze u Dzieciątka Jezus, a Ono na pewno niczego mu nie odmówi.

Następnego dnia rano, zaraz po Mszy św. konwentualnej na Złocieniowej, poszłyśmy do kościoła do Naszego Ojca i przy otwartej trumnie modliłyśmy się, wpatrując się w zastygłe rysy, by sobie utrwalić je w pamięci. O godz. 9-tej rozpoczęła się Msza św. koncelebrowana przez o. Przeora, o. Sykstusa, i o. Ksawerego, na organach grał o. Herman, nasze siostry śpiewały.

Po Mszy św. odprawiono egzekwie przy trumnie. Ojcowie odeszli, a my zostałyśmy dalej na modlitwie. Przyjeżdżały coraz nowe siostry z naszych domów, by oddać hołd Zmarłemu, z płaczem żegnały Najdroższego Ojca, całowały ręce i nogi, pocierały różańce, krzyżyki i obrazki, a także róże o ręce i twarz Naszego Ojca, by przechowywać je ze czcią jako cenne relikwie. Podobnie czynili i ludzie świeccy, licznie odwiedzający Naszego Ojca. Między godz. 10-tą a 11-tą przed południem, przyszedł fotograf i zrobił wiele zdjęć Naszego Ojca, samego i z siostrami.

Około godz. 14-tej przyjechał o. Prowincjał, pomodlił się, a potem powiedział nam na pocieszenie, że miałyśmy wielkiego Ojca, że zostawił nam w testamencie swą naukę dziecięctwa, którą winnyśmy teraz wcielać w życie. Potem zwrócił uwagę, że choć w zwyczaju Ojców jest dawać zmarłym do ręki krzyż, i Nasz Ojciec go również ma w rękach, jednak Naszemu Ojcu powinno się dać figurkę Dzieciątka Jezus, które On tak ukochał i całym życiem głosił Jego chwałę, zwłaszcza założeniem Zgromadzenia Jemu oddanego. Ojciec Prowincjał powiedział, że przyśle figurkę Dzieciątka Jezus z celi Naszego Ojca. Spełniły się więc pragnienia Naszej Matki, która już we czwartek rano prosiła o. Przeora by Nasz Ojciec zamiast krzyża mógł mieć w rękach figurkę Dzieciątka Jezus. Po krótkim czasie o. Przeor przyniósł figurkę Dzieciątka, i położyłyśmy ją na piersiach Naszemu Ojcu, tak że podstawą oparła się o złożone ręce. Wówczas o. Florian powiedział, że najstarsza wiekiem siostra ma wziąć z rąk Naszego Ojca krzyżyk i zatrzymać dla siebie. Uszczęśliwiona siostra ze czcią ucałowała krzyżyk i złożyła go sobie na piersiach. Potem odwiązałyśmy wstążeczkę niebieską, którą związane były ręce Naszego Ojca, by się utrzymały w pozycji prawidłowego złożenia. Po rozwiązaniu ręce lekko opadły ale nie otwarły się. Na lewej ręce Nasz Ojciec miał owinięty czarny różaniec z dość dużych paciorków, nie ten na którym się modlił. Później jedna z sióstr wymieniła ten różaniec.

Między godz. 16-tą a 17-tą zamówiona przez siostry pani fotograf znowu wykonała cały szereg zdjęć Naszego Ojca z siostrami i samego. O godz. 18-tej rozpoczęła się druga w tym dniu Msza św. za spokój duszy Naszego Ojca koncelebrowana przez o. Prowincjała, o. Juliusza i o. Hermana. Część sióstr modliła się przy Naszym Ojcu, inne w kościele. Po Mszy św. zamknięto kapliczkę, bo rozpoczęło się nabożeństwo różańcowe z wystawieniem Najświętszego Sakramentu. Poszłyśmy więc na różaniec. Tymczasem jakieś dziecko podchodzi do jednej z sióstr i pyta: "Proszę siostry, kiedy będzie można zobaczyć tego świętego..." Głos dziecka - głosem Bożym. Nasz Ojciec jest na pewno święty, już dla samej cnoty heroicznej wierności regule i przepisom zakonnym.

Rozpoczynamy modlitwę przez przyczynę Naszego Ojca o zdrowie dla s. Przemysławy, która jest obecnie ciężko chora. Ufamy, że odzyska zdrowie, że Nasz Ojciec uprosi u Dzieciątka tę łaskę, jeśli to będzie na większą chwałę Bożą i nasze dobro.

W dalszym ciągu po skończonym nabożeństwie i otwarciu kapliczki z Naszym Ojcem rozpoczynamy ciche modły przy Jego zwłokach. Napływają odwiedzający - siostry i ludzie świeccy. Wszyscy ze czcią całują ręce, nogi i szaty Naszego Ojca, wiele osób płacze, przynoszą kwiaty, wiązanki.

Twarz Naszego Ojca jest bez zmarszczek, prawie niezmieniona, lekkie zasinienie koło ust, głowa lekko przechylona na prawą stronę. Nasz Ojciec robi wrażenie śpiącego, a nie umarłego. O godz. 21.35 pożegnałyśmy Naszego Ojca. Zamknięto trumnę, kaplicę i cały kościół. Nasz Ojciec znowu pozostał sam, ale kochające serca dziecięce odnajdują Go i są przy Nim w modlitwie.

W sobotę 18 października, wcześnie rano już jesteśmy przy trumnie Naszego Ojca i w czasie Mszy św. poprzedzających pogrzebową, modlimy się przy Naszym Ojcu, odwiedzają Go ojcowie. Przyjechała rodzina Naszego Ojca, i znowu fotograf robi zdjęcia z rodziną i siostrami, które przyjechały.

O godz. 9.00 prawie wszystkie Siostry z Sosnowca i Czernej, oba nowicjaty i juniorat przyjechały autokarami, i teraz one przechodzą przez kaplicę, modlą się, płaczą żegnając Najdroższego Naszego Ojca. Z Sosnowca przyjechał ks. Kapelan Czesław Tomczyk i cztery kandydatki. Nadjeżdżają nowi goście, delegacje Karmelitanek Bosych, klerycy z Poznania, i wielu ojców i braci.

Do godz. 10-tej Nasza Matka z siostrami przy Naszym Ojcu odmówiła cały różaniec, następnie zajęłyśmy miejsce w ławkach. W prezbiterium i po obu stronach przygotowanego katafalku ustawiono krzesła dla duchowieństwa. Główny ołtarz przybrany dużymi białymi chryzantemami i dwunastoma płonącymi świecami. Przy bocznych ołtarzach ustrojonych mniejszymi lila-chryzantemami, takimi, jakimi Nasz Ojciec pożegnał na ostatniej rekreacji współbraci. Rozpoczynają się Msze św. żałobne, kolejno: o. Bogusława, o. Jakobina, o. Romeusza, i ks. kanonika z Barcic. Ojciec Makary przygotowuje aparat do filmowania. Siostra Aurelia instaluje magnetofon.

O godz. 10.10 ojcowie i bracia przenoszą na ramionach zamkniętą trumnę, stawiają na czarnym katafalku i odkrywają trumnę. Znowu ukazuje się nam Najdroższa Czcigodna postać Naszego Ojca na wysokim katafalku, już jakaś odleglejsza, prawie nieosiągalna. W tej kapliczce pod chórem katafalk był niski, tak że nasze głowy były ponad Naszym Ojcem, a teraz jest już wywyższony, jakoś bardziej oddala się od nas. Majestat śmierci coraz boleśniej nam Go odbiera. Tam, w kapliczce, jeszcze był z nami, przychodziłyśmy do Naszego Ojca, mogłyśmy Go dotknąć, ucałować Jego ręce i wpatrywać się tak bardzo blisko, a teraz już nie możemy. Układają wokół mnóstwo kwiatów, wiązanek, wieńców, ustawiają świece i czynią jakby mur jakiś, że już nie można się zbliżyć i poczuć Jego obecności, nie można Go dotknąć. Oczy jeszcze z daleka wpatrują się, aby jeszcze mocniej zapamiętać Jego najdroższe rysy i kształt. Najdroższy Nasz Ojcze, Ty chyba rozumiesz ból naszych sierocych serc...

Zbliża się godz. 10.30. Krzesła i ławki wypełniają ojcowie karmelici, bracia i klerycy oraz ks. kapelan Tomczyk z Sosnowca. Rozpoczyna się śpiewane Oficjum żałobne. Jedni ojcowie są ubrani już do koncelebry, w albach i stułach, inni podobnie jak bracia i klerycy, w białych płaszczach.

Ojciec Makary filmuje, coraz błyski reflektorów oślepiają oczy. Kończą się Msze św. przy bocznych ołtarzach, kończy się Oficjum, coraz tłoczniej robi się w kościele, coraz więcej kwiatów przybywa przy trumnie. Sześciu ministrantów, którzy usługiwali do Mszy św. Naszemu Ojcu na Złocieniowej, ustawiło się przy trumnie po obu stronach.

Tuż przed godz.11-tą o. Przeor zapowiedział, że odbędzie się Msza św. koncelebrowana przez J.E. Ks. Biskupa Ordynariusza Józefa Rozwadowskiego i dwudziestu koncelebransów, że Komunia św. będzie udzielana wzdłuż Kościoła. Bracia zakryli trumnę i dostawili 10 wysokich świec. W międzyczasie, tuż przed rozpoczęciem koncelebry, na prośbę s. Teodory o. Herman grał i siostry nasze śpiewały: Jesu dulcis memoria - hymn, który Nasz Ojciec za życia często śpiewał, i który bardzo kochał. Nasz Ojciec kiedyś powiedział, że chciałby, aby przy Jego śmierci siostry śpiewały ten hymn. Więc śpiewamy go dzisiaj.

W krzesłach po obu stronach ołtarza w prezbiterium zajęli miejsca ojcowie i księża koncelebransi: o. Klaudiusz, o. Achilles, o. Roman, o. Apoloniusz o. Elizeusz, ks. Tomczyk, o. Benignus, o. Chrystian, o. Celestyn, o. Eugeniusz, o. Bolesław, o. Gracjan, o. Teofil, o. Juliusz, o. Jan Kanty, o. Jan Chrzciciel, o. Paweł, o. Edmund. J.E. Ks. Biskupowi Ordynariuszowi asystowali: o. Prowincjał i o. Kajetan. Wszyscy podchodzą do ołtarza wysuniętego na przód prezbiterium i całują ołtarz. Inni ojcowie, którzy nie biorą udziału w koncelebrze, bracia i klerycy w białych płaszczach zajmują miejsca po bokach, na krzesłach i ławkach.

Chór sióstr śpiewa Introit po polsku i Kyrie, które podejmują wszyscy uczestniczący we Mszy św. Ojciec Makary filmuje, o. Jan Kanty czyta lekcję, o. Alojzy spowiada. Ojcowie i fotograf świecki robią zdjęcia. Dalej chór śpiewa Graduał, Tractus i Sekwencję po polsku. Ewangelię czyta o. Teofil. Na ambonę wchodzi o. Władysław i wygłasza kazanie, w którym charakteryzuje sylwetkę Naszego Ojca, podaje Jego życiorys i informuje o dokonanych przez niego pracach i sprawowanych urzędach.

Na Ofiarowanie celebrans z asystą podchodzą do ołtarza. Następuje okadzenie darów ofiarnych i ołtarza. Chór śpiewa pieśń: Ulituj się nade mną, Boże mój. Wezwania przed prefacją śpiewają wszyscy. Potem cisza przeistoczenia.
Nasz Ojciec na pewno duchem uczestniczy w Ofierze Przenajświętszej, a Krew Jezusowa zmywa z Niego resztki pyłu ziemskiego. Nasz Ojciec w swoim długim, przeszło 62-letnim życiu kapłańskim, odprawił ponad 22.700 Mszy św. Opuszczał Mszę św. tylko w czasie ciężkich, obłożnych chorób; do ostatniego dnia życia codziennie sprowadzał na ołtarz Jezusa Chrystusa i obdzielał Nim tysiące dusz głodnych Boga. Ufamy, że teraz odbiera za to nieskończenie wielką nagrodę. I dziś chyba łączy się z tą zwielokrotnioną ofiarą Mszy św. pogrzebowej, powtarzając słowa wypowiedziane blisko 14 lat temu: Na schyłku dni moich biorę to Dziecię i w codziennej Ofierze składam Je Ojcu za was, aby żadna nie skrzywiła drogi swojej, nie oddzieliła się od Prawdy i Życia... Rośnijcie w poznaniu i miłości Dzieciątka Jezus, Ono Waszą Drogą, Prawdą i Życiem (por. J 14, 6).

Wszystkie siostry przystępują do Komunii św. Nasz Ojcze, przyrzekamy Ci, że nie skrzywimy tej Drogi, że nie oddzielimy się od Prawdy, że Dzieciątko jest i będzie naszym Życiem. Celebrans udziela błogosławieństwa. Msza św. się kończy. Jest godz. 12.20, a chór jeszcze śpiewa pieśń: Usłysz, Panie, z głębokości głos tęsknoty i błagania...(...)

Przy trumnie pojawiają się białe welony to nasz nowicjat kanoniczny. Siedem nowicjuszek na sam pogrzeb ubrało się w białe welony, a obok nich cztery postulantki, które na przedpołudniowej Mszy św. jeszcze były ubrane jako świeckie panienki, a o godz. 13-tej w kaplicy na Złocieniowej otrzymały strój postulantek. Najmłodsze dzieci otoczyły wiankiem trumnę. Nasz Ojciec ma przy sobie w ostatniej wędrówce całe Zgromadzenie: od kandydatek i postulantek, poprzez biały nowicjat, juniorat, czasowe i wieczyste profeski aż do najwyższej władzy w Zgromadzeniu. Wszystkie kochające dziecięce serca są przy Ojcu, odnawiają swoje śluby i przyrzeczenia, że będą strzec ducha Założyciela, że nie zdradzą dziecięctwa, że wiernie wytrwają pod sztandarem Dzieciątka i pójdą w świat dawać świadectwo o Bogu Dziecięciu swoim życiem autentycznie ewangelicznym. (...)

O godz. 13.45 znowu odmawiamy cały różaniec za spokój duszy Naszego Ojca i nie ustaje milczący hołd składany jego doczesnym szczątkom, ciągle wyciągają się ręce ku Jego rękom, w niemym pożegnaniu i prośbie o błogosławieństwo i łaski. O godz.14.30 ojcowie i bracia rozpoczynają uroczyste żałobne Nieszpory. O godz. 14.50 po raz ostatni oczy nasze spoglądają na Naszego Ojca, który chyba z nieba w tym momencie błogosławi dzieciom swoim rękami kapłańskimi, których już więcej nie zobaczymy na ziemi. Ze łzami żegnamy Najdroższego Naszego Ojca Założyciela. Ojcowie wyjmują wszystkie kwiaty z trumny i już po raz ostatni przykrywają ciężkim wiekiem na zawsze. Na trumnę zarzucają fioletową stułę, znak władzy kapłańskiej.

O godz. 14.55 przyjechał J. E. Ks. Biskup Jan Fondaliński, chwilę trwał na modlitwie przed ołtarzem, następnie przywdział szaty liturgiczne, czarną kapę i białą mitrę, i wraz z asystą: O. Romanem i o. Benignusem, w czarnych dalmatykach, rozpoczęli modły przy trumnie. Ksiądz kanonik Magott i o. Wenancjusz stanęli po bokach, za nimi klerycy i ministranci, ojcowie i księża. Ojciec Jan Chrzciciel, z błogosławieństwem Ekscelencji, wyszedł na ambonę i wygłosił piękne i wzruszające kazanie. Chór śpiewał pieśni żałobne, potem Libera me Domine i znowu modliłyśmy się za spokój duszy Naszego Ojca Jego ulubionymi modlitwami: Ojcze nasz i Zdrowaś Maryjo.

Przejmujący stukot młotków, to zabijają trumnę gwoźdźmi, a te gwoździe wydaje się, że nie w drzewo trumny, ale wbijają się w nasze serca i ranią je niewypowiedzianie głęboko i boleśnie. Już na zawsze utraciłyśmy Naszego Najdroższego Ojca. Czy to prawda? Czy to możliwe?... A myśmy myślały, że On będzie jeszcze długo żył, że doczeka Kapituły w przyszłym roku, że cieszyć się będzie jeszcze 50-cio leciem Zgromadzenia, a tutaj, na naszych oczach zamknęli go w trumnie, zabili gwoźdźmi i za chwilę zakopią do ziemi, by już ani On nas, ani my Jego nie zobaczyli, nie usłyszeli Jego głosu, nie czuli Jego ojcowskiego pocałunku na czole. Czy to wszystko prawda?... Nie, On nie umarł, nie utraciłyśmy Go, On żyje i pozostał z nami, żyje życiem pełniejszym, doskonalszym, życiem w Bogu, bez niebezpieczeństwa śmierci, a głos Jego nie zamarł, ani miłość Jego się nie skończyła. Przemawia do nas chyba głośniej niż za życia, każda z nas w swym sercu słyszy Jego potężne wezwanie do świętości, do gorliwości, do wierności. To głos Ojca, to Jego słowa nie ograniczone czasem ani miejscem, to Jego miłość rozlewająca się na wszystkie dzieci, aby je zjednoczyć w jednej wspólnej miłości, którą jest Bóg Dziecię. To wam przykazuję, abyście się wzajemnie miłowały... (por. J 15, 17).

Nasz Ojcze Najdroższy, ślubujemy Ci dochować wierności Twej nauce, strzec Twego ducha i iść Twoimi śladami znaczonymi miłością i ofiarą. I jak Tyś uczył słowem i przykładem cierpieć i śpiewać, to znaczy znajdować radość.
Zatopione w tych myślach, zjednoczone przy Twym ojcowskim sercu, zaledwie widzimy, jak formuje się kondukt, podają nam kwiaty, wiązanki, idziemy jakby niewidzące i niewiedzące, co się dzieje, idziemy z Naszym Ojcem... Dobry Jezu, a nasz Panie, daj Mu wieczne spoczywanie...

Nasz Ojcze, nie zakłócimy Twego spoczynku, nie zasmucimy Cię, nie zdradzimy Dzieciątka. Możesz być tego pewny. Dziś Ci to przyrzekamy!

Już biorą trumnę z katafalku, niosą przez kościół. Żegnasz się, Nasz Ojcze, z tą świątynią, do której tylokrotnie sprowadzałeś Jezusa, i w której tyle lat modliłeś się za nas. Dzieciątko też chyba z miłością żegna Twój doczesny ?domek?, który z Jego woli już się rozpada. Ono da Ci w niebie wspaniałe mieszkanie, tuż przy swym Sercu i przy Sercu Najświętszej swej Matki.

Na przodzie postępuje krzyż, potem chorągwie, dzieci, siostry z innych Zgromadzeń w liczbie ok. 40 i nasze siostry, od najmłodszych do najstarszych, prawie całe Zgromadzenie, blisko 200 sióstr, potem księża - ok. 30, klerycy, ojcowie i bracia,  ok. 70 i celebrans - J.E. Ks. Bp Fondaliński.

Za trumną umieszczoną na karawanie idzie rodzina Naszego Ojca. (...) Na przodzie i wzdłuż całej trasy pochodu wielu ludzi świeckich towarzyszy żałobnej uroczystości. Kondukt długi, gdy krzyż już wchodził na cmentarz przy ul. Zgierskiej, trumna była jeszcze na ul. Czereśniowej.

Przy żałobnych pieniach, wolno, gdyż konie jakoś nie chciały jechać i kilkakrotnie cofały się, odprowadziłyśmy doczesne szczątki Naszego Ojca do grobu, przygotowanego między grobami niedawno zmarłych ojców: o. Marka i o. Tadeusza, po środku, na wprost kamiennego wielkiego krzyża. Jeszcze ostatnie modlitwy, jeszcze ostatnie słowa pożegnania przez przełożonego prowincji - o. Remigiusza. (streszczenie):

(...) Odprowadzamy dziś na spoczynek śp. Ojca Anzelma, długoletniego prowincjała, rektora Kolegium Międzynarodowego w Rzymie, wizytatora Wyższych Seminariów Duchownych w Polsce, Belgii i Francji, a także w samym Rzymie, wiernego bez końca bez zdrady dla wartości Bożych, szczerze oddanego Kościołowi, Zakonowi-Matce i Ojczyźnie. Dowodem uznania Jego zasług jest dzisiejsza Ofiara Mszy św., koncelebrowanej przez J.E. Ks. Biskupa Ordynariusza i 20 koncelebransów, to udział w uroczystościach pogrzebowych dwóch biskupów, a także cały zebrany tak licznie Lud Boży.

Dziękuję najserdeczniej Biskupom Łódzkim, i wszystkim, za ich miłość i oddanie i uznanie wartości Czcigodnego Naszego Ojca Anzelma, nie tylko we własnym imieniu, ale także w imieniu Matki Generalnej Zgromadzenia Karmelitanek Dzieciątka Jezus. Wszystkie Siostry w Karmelu, także wdzięczne, składają Bóg zapłać! Dziękuję także Księżom Prałatom, delegatom diecezji częstochowskiej, krakowskiej, katowickiej, tarnowskiej, kieleckiej, wszystkim Księżom Kapituły Łódzkiej, Prałatom, Kanonikom, Dziekanom, Proboszczom i wszystkim przedstawicielom Zakonów.
Pragnę bardzo serdecznie podziękować również zgromadzeniom zakonnym: siostrom karmelitankom, albertynkom i wszystkim innym, które tu przybyły z hołdem pośmiertnym do trumny Naszego Ojca.

Jeszcze chciałbym podziękować asyście, chórowi, który dzieli z Karmelem Łódzkim swój los we wszystkich radosnych i smutnych modlitwach.

Żegnaj, Czcigodny Ojcze Anzelmie! Żegnaj, wierny Sługo Boży, wzorze życia zakonnego, bez reszty oddany Kościołowi i Zakonowi... Niech dobry Bóg będzie Twoją wieczną nagrodą...

Jeszcze kilkoma słowami zwrócił się o. Prowincjał do rodziny Naszego Ojca, potem w ciszy spuszczono trumnę do grobu i zasypano ziemią. Memento homo, quia pulvis es. Jakiś dziwny spokój zapanował w naszych sercach. Jesteśmy pewne, że niebawem Bóg wsławi cudami wiernego swego Sługę i wyniesie na ołtarze dla czci publicznej, i jeszcze zobaczymy jego trumnę i ciało, zanim w proch się obrócą. Modlimy się i ufamy, że tak będzie.

J.E. Ks. Biskup rozpoczyna Ojcze nasz i Zdrowaś za spokój duszy Naszego Ojca, a potem w krótkich słowach tak mówi:
Składam wyrazy współczucia dla tych wszystkich, których ta śmierć boleśnie dotknęła, i którzy bardzo głęboko przeżywają to rozstanie, zwłaszcza Rodzinie i Wam, Jego Dzieciom duchowym, życząc Zakonowi karmelitańskiemu męskiemu i żeńskiemu, aby Zmarły uprosił im u Boga nowe powołania, aby i w naszych szeregach znaleźli się ludzie na miarę tego Człowieka.

Na pożegnanie Ojcowie i Siostry wspólnie, przy mogile Naszego Ojca śpiewają sobotnie Salve Regina.

Gdy tłumy rozeszły się, a także i ojcowie, wiele sióstr pożegnało Naszą Matkę śpiesząc do pociągów i autobusów. Nasza Matka podeszła do grobu i w duchu wdzięczności dla Boga za łaski, jakich udzielił Naszemu Ojcu w ciągu Jego życia, i za świątobliwą śmierć, zaintonowała Magnificat. Śpiewałyśmy przez łzy. Potem jeszcze odśpiewałyśmy trzy razy - Apel do Dzieciątka: Boskie Dzieciątko z nami bądź, Boskie Dzieciątko nami rządź, Tobie niech wieczna chwała brzmi, swe życie daję Ci.

Mogiła zamienia się w wielki bukiet barwnego kwiecia, szarfy, wieńce mówią o miłości dzieci. Długo jeszcze modliłyśmy się w ciszy przy grobie Naszego Ojca. Powoli siostry rozchodzą się, w zmroku bieleją nasze płaszcze. Palą się tylko dwie zwykłe świece. Wiele sióstr jeszcze zostaje, jeszcze czuwa, jeszcze modli się w imieniu całego Zgromadzenia przy Ojcu Założycielu, i chyba nie tylko za Niego, ale i do Niego, prosząc Go o opiekę nad osieroconym Zgromadzeniem i o różne łaski. (...)

Tak, nie kwiatów potrzeba Naszemu Ojcu, ale naszej świętości, naszej modlitwy i wzajemnej, szczerej miłości, abyśmy były prawdziwymi Karmelitankami Dzieciątka Jezus, takimi, jakimi chce mieć swe dzieci Najdroższy Nasz Ojciec. Módlmy się o to:

Czcigodny Nasz Ojcze Założycielu, przyczyń się za nami...

s. M. Anzelma od Dzieciątka Jezu