Przeskocz do treści

Blog

Przeprowadzony przez o. Otto od Aniołów OCD (Jakub Filek),
w dniu pogrzebu o. Anzelma Gądka OCD, Łódź, 18 października 1969 r. (fragm.)

Proszę podzielić się z nami wspomnieniami z pobytu w Kolegium Międzynarodowym, gdzie Ojciec Wielebny za czasów rektoratu o. Anzelma był profesorem. Mniej więcej, jak się przedstawiał o. Anzelm jako człowiek, jako zakonnik, jako przełożony. Jaka była jego postawa względem profesorów i studentów, co głosił w naukach duchowych i co Ojciec uzna za godne uwagi.

(...) Nasz o. Anzelm był naprawdę człowiekiem wyjątkowym. Jego głęboka inteligencja i jego sposób patrzenia na życie był naprawdę niezwykły. Jako człowiek przede wszystkim był lubiany. (...) Jako człowiek miał w sobie coś, co pociągało ku sobie. Nawet często chodziłem z nim na przechadzkę i tam spotykaliśmy nawet dzieci i jakoś dzieci lgnęły do niego. On umiał jakoś przemówić do tych włoskich dzieci nawet, które były tak bardzo roztrzepane, żywe, naturalnie nie złe, ale dobre i czułe na każdy odgłos ojcowski, i on właśnie to pokazywał i świeckim, i obcym, a szczególnie już nam w domu. Jako człowiek, jako zakonnik to naprawdę był bez skazy. Lubił życie zakonne, sam je praktykował i uczył nas jako studentów, jako profesorów też żyć tym pełnym życiem zakonnym. Był tym przełożonym, który naprawdę nie działał w ten sposób, żeby to jarzmo, które każdy zakonnik przyjął na siebie, stawało mu się cięższym, tylko raczej starał się ulżyć w dźwiganiu tego jarzma.

Tu właśnie zahaczamy o ten punkt jako przełożony. Jako przełożony naprawdę był ojcem. Nieraz na kapitułach, naprawdę jak ktoś zasłużył, to bardzo ostro występował, ale zawsze później starał się pocieszać i zachęcać. Nigdy nie działał w sposób, żeby kogoś przygnębić, ale raczej żeby wpłynąć na niego, żeby się podźwignął i starał się z większą gorliwością spełniać swoje obowiązki. (...)

Jako rektor starał się bardzo o wysoki poziom studiów. Nie zaniechał niczego, żeby zachęcić tak studentów do uczenia się, jak i profesorów do nauczania. (...) To jego podejście do tych studiów wyrobiło mu naprawdę opinię jako człowieka-pedagoga, wielkiego pedagoga. Nawet wśród świeckich ludzi, a najbardziej wśród profesorów innych Zakonów miał wielkie poszanowanie. Sam fakt, że Ojciec Święty mianował go swoim delegatem w wizytacji seminariów biskupich w Polsce i później w Rzymie, świadczy o tym, jak on wysoko był ceniony przez samego Papieża. (...)

Jakie poglądy, doktrynę reprezentował Ojciec Anzelm w swoich naukach duchowych?

(...) Nasz Ojciec Anzelm w tych naukach duchownych co tydzień, w piątki, miał przemówienie do nas wszystkich w języku łacińskim i to w języku naprawdę eleganckim, można powiedzieć. Nie mówię całkiem klasycznym, cyceriańskim, ale łacina jego bardzo była wyraźna i przemawiająca do umysłu i do serca. Tak, że wszyscy bardzo podziwiali jego nauki. Najbardziej zdaje mi się był zamiłowany w listach św. Pawła i właśnie z tych listów najczęściej cytował nam i starał się wykazać tę naukę chrześcijańską jako chrystocentryczną. Chrystus jako centrum, do którego mamy dążyć, którego mamy naśladować. Często widziałem na rozmyślaniu miał przed sobą otwartą Biblię w miejscu, gdzie są listy św. Pawła, wczytywał się w to i naturalnie żył tym i to, czym żył, to nam też udzielał. Myślę, że wszystkie jego nauki były spisane i może są jeszcze w manuskryptach. To byłoby wielkiej wagi, żeby udało się właśnie te wszystkie jego nauki wydać nawet drukiem dla potomności, bo naprawdę swoją głębokością, swoim ujęciem zasługiwałyby na to.

To, co mówię, nie mówię tylko od siebie, on był moim przełożonym bodajże przez 20 lat, zawsze go szanowałem i kochałem, bo naprawdę miał to podejście ojcowskie, nawet jak człowiek, czasem przez słabość, czy zapomnienie coś niestosownego zrobił, to jednak tak poradził, tak potrafił pokierować, że człowiek sam musiał uznać swoją wadę, swoją winę, upokorzyć się i on wtedy widząc te pokorę starał się podnieść człowieka na duchu, starał się przemówić do człowieka, żeby nie wpatrywał się w swoją słabość, tylko z tej swojej słabości wzniósł swoją myśl ku Bogu i prosił o pomoc, aby stawać się coraz lepszym i to naprawdę było bardzo zachęcające. Chcę podkreślić to, co mi mówił tylko od siebie, bo słyszałem, gdziekolwiek on był, czy wizytatorem w Belgii, czy w innych krajach, to wszyscy zawsze pisali później i chwalili te jego ojcowskie podejście, ten jego sposób wyrażania się po łacinie; tak, że każdemu zdawało się, że on przemawia w ich własnym języku i do ich serca.

A jakie miejsce w jego nauce duchowej miało nabożeństwo do Dzieciątka Jezus?

Jak przychodziło Boże Narodzenie, naprawdę widać w nim było jakąś atmosferę dziecka, rozczulał się, jak była przy tym kapituła, to zdawało się, że nie jest to tylko po to, żeby kogoś zganić, tylko żeby zachęcić. Była wprost naprawdę ta czułość i ta jakby dziecięca radość. Na Boże Narodzenie starał się wszelkimi sposobami ten okres urozmaicić, czy to nawet podarkami, zawsze starał się żeby było drzewko, choinka, żeby każdy był zadowolony. Sam pracowałem nad tym, żeby żłóbek był w postaci groty, nie w postaci szopki, jak to w naszym kraju, tylko tak po rzymsku, grotę się robiło, specjalne światło. Nie żałował na to.

W okresie Bożego Narodzenia te kolędy, jak chodziliśmy z Dzieciątkiem Jezus z refektarza, czy do refektarza na rekreację, to on zawsze pierwszy wyśpiewywał te kolędy, które kantorzy zaintonowali. Naprawdę było w nim widać całe rozpromienienie, całą radość tego święta. W swoich naukach, począwszy od Adwentu, zawsze nas przygotowywał to tego przyjścia Zbawiciela, zawsze powtarzał, że to Boże Narodzenie dla nas nie powinno być tylko pamiątką historyczną jakiegoś dnia, ale to ma być przeżycie w naszym sercu, żebyśmy przygotowali nasze serca do narodzin Dzieciątka Jezus w naszym własnym sercu. Betlejem, mówił to są nasze serca. Dziś Chrystus tak samo jak kiedyś w Betlejem realnie się urodził, tam samo winien rodzić się w naszym sercu i powinniśmy zawsze [to] ponawiać, by ciągle mieć Dzieciątko Jezus w naszych sercach. Naturalnie, że on to mówił językiem tak czułym i tak przekonywującym, że dzisiaj będzie trudno oddać to wszystko, ale jeszcze czuję to, jakbym dzisiaj słyszał jeszcze ten jego głos w okresie Bożego Narodzenia. Okres Bożego Narodzenia w Kolegium, mimo tylu narodowości, tylu charakterów nie tylko indywidualnych, ale też nacjonalnych, to jednak w tym dniu dzięki naszemu o. Anzelmowi czuliśmy się naprawdę związani jakby w jednej rodzinie. (...)

Wspomnienie o Ojcu Założycielu
Słudze Bożym Anzelmie od św. Andrzeja Corsini.

Jego ostatnie chwile, śmierć i pogrzeb (fragm.)

Nie, on nie umarł, nie utraciłyśmy go,
on żyje i pozostał z nami...
Głos jego nie zamarł,
ani miłość jego się nie skończyła.
Przemawia do nas głośniej niż za życia,
każda z nas w swym sercu słyszy
jego potężne wezwanie...

Najdroższy Nasz Ojciec po raz ostatni był u sióstr na Złocieniowej w niedzielę 12 X 1969 roku. Siostra Andrzeja przywiozła Naszego Ojca taksówką na Mszę św. na godz. 9.15. Przed Mszą św. Nasz Ojciec zaniósł Pana Jezusa s. Tekli, następnie odprawił Mszę św. cichą, odczytał po polsku Lekcję i Ewangelię, kazania nie mówił. Po dziękczynieniu przeszedł do rozmównicy na śniadanie, które podała mu s. Andrzeja. Matka Przełożona zapytała Naszego Ojca o zdanie, co do zgłaszającej się kandydatki, Nasz Ojciec odpowiedział. Po śniadaniu M. Przełożona odprowadziła Naszego Ojca do s. Tekli, gdzie po chwili zeszły się także inne siostry. Na wspólnej miłej rozmowie minął czas do godz. 12.00. Nasz Ojciec był wesół i serdeczny.

W ostatnich miesiącach Nasz Ojciec specjalnie serdeczny był dla sióstr, tak jakby każde pożegnanie miało być ostatnie. Tak samo było i w tym ostatnim dniu pobytu na Złocieniowej. Siostry zaprosiły Naszego Ojca na najbliższą środę 15 października, bo zwykle we środy Nasz Ojciec odwiedzał siostry. Siostra Władysława odwiozła Naszego Ojca do klasztoru.

We środę rano M. Przełożona przez o. Sykstusa, który był ze Mszą św. na Złocieniowej, zaprosiła jeszcze raz Naszego Ojca na popołudnie; powiedziała, że w domu jest całodzienna rekreacja, że są imieniny s. Alicji, że mają w domu radość. Gdy o. Sykstus powtórzył to Naszemu Ojcu, wówczas Nasz Ojciec powiedział z uśmiechem, że wobec tego nie pójdzie do sióstr, bo i tak mają wesoło. Ale potem obiecał przyjść.

Nasz Ojciec czuł się dobrze, był radosny. W ostatnich kilku tygodniach widać było, że Nasz Ojciec jest jakiś radośniejszy i jakby czuł się lepiej. W końcu września, w jednym tygodniu był aż cztery razy na Złocieniowej: 21 IX  w niedzielę, jak zwykle; 22 IX był na ślubach wieczystych, 23 IX na imieninach s. Tekli; 25 IX na imieninach s. Władysławy, a potem znowu, jak zwykle, w niedzielę 28 IX. Doktor Germaziak porównał to lepsze samopoczucie Naszego Ojca do rozbłysłego płomienia dogasającej świecy. Świeca zanim zgaśnie rozpala się na moment dziwnie jasnym płomieniem. Tak było i z życiem Naszego Ojca.

W dniu 15 października, w Uroczystość św. Naszej Matki Teresy, Nasz Ojciec wstał jak zwykle kwadrans przed godz. 5-tą i o godz. 5.15 był już w chórze zakonnym na modlitwach wspólnych. Policzył obecnych w chórze ojców i braci i uklęknął na swoim miejscu, by pogrążyć się w modlitwie. Po rozmyślaniu odprawił Mszę św. w chórze zakonnym i był na wspólnym śniadaniu świątecznym w refektarzu. Był wesół i nic nie zapowiadało zbliżającego się końca życia.

Z refektarza Nasz Ojciec przeszedł do celi, przeczytał korespondencję i odpisywał na listy. Po chorobie kwietniowej pisanie listów sprawiało Naszemu Ojcu dużą trudność, ręka mu drżała, długo i z wysiłkiem musiał pisać jeden list, dlatego też prawie wcale nie pisywał już do sióstr na imieniny, chociaż w ostatnich dwóch czy trzech tygodniach znowu zaczął pisać więcej. Dzwonek na południowe pacierze, w dniu 15 października, przerwał widocznie to pisanie, bo ostatni list do s. Witoldy był nie dokończony. Kilka listów było przygotowanych do wysłania, do innych były zaadresowane koperty.

Po pacierzach południowych Nasz Ojciec przeszedł do refektarza na wspólny obiad. Przy stole była rekreacja z racji święta. Zjadł obiad. Potem ojcowie wyszli do ogrodu na dokończenie rekreacji. Nasz Ojciec zerwał trzy chryzantemy i rozdał je trzem ojcom obecnym na rekreacji, każdemu coś mówiąc wesoło i dowcipnie. Najgrubszemu ojcu dał najmniejszy kwiat, a najszczuplejszemu największy. I tak z humorem kończyła się rekreacja - pożegnaniem przez Naszego Ojca całego Zgromadzenia w osobach tych trzech ojców obecnych na rekreacji.

Idąc do celi na spoczynek Nasz Ojciec prosił brata Jarosława, aby wysmarował mu bolące nogi. Brat wysmarował Naszemu Ojcu tylko prawą nogę, bardziej dokuczającą, mówiąc, że drugiej nie trzeba smarować, i poprosił, aby Nasz Ojciec się rozebrał i położył do łóżka, to nogi się rozgrzeją i przestaną boleć. Nasz Ojciec poprosił jeszcze br. Jarosława o zasłonięcie okien i wyłączenie piecyka elektrycznego. Nasz Ojciec zawsze z wdzięcznością dziękował za każdą oddaną mu usługę, i tym razem powiedział ze wzruszeniem: Jak ja się Bratu odwdzięczę?... To były jego ostatnie słowa słyszane ludzkim uchem. Na pewno potem rozmawiał jeszcze z Bogiem i z umiłowanym nade wszystko Dzieciątkiem, ale to już pozostało tajemnicą, która na ziemi nie będzie znana. Brat Jarosław wyszedł od Naszego Ojca i Nasz Ojciec, jak zwykle, zamknął się w celi na klucz.

Dobiegała godz. 16-ta. Siostry na Złocieniowej oczekiwały na przybycie Naszego Ojca Założyciela. Czas zapowiedzianych odwiedzin mijał, a Nasz Ojciec nie nadjeżdżał. Wówczas s. Andrzeja zatelefonowała do klasztoru pytając, czy Nasz Ojciec już wyjechał. Brat Jarosław odpowiedział, że taksówki nie zamawiał dla Naszego Ojca, i nie wie czy Nasz Ojciec jest w celi. Zapukał więc do celi Naszego Ojca, ale że była zamknięta, sądził, że Nasz Ojciec wyszedł z celi po spoczynku. Gdy ponownie s. Andrzeja pytała o Naszego Ojca przez telefon, br. Jarosław energicznie zastukał do celi, wówczas klucz, który zwykle Nasz Ojciec kładł na zamku wewnątrz celi, spadł na ziemię. Był to dowód, że Nasz Ojciec jest w celi, a że nie reagował na pukanie, widocznie musiało się stać coś złego, a może zasłabł i nie słyszał. Wtedy ojcowie wyrwali zamek i zobaczyli Naszego Ojca rozebranego z habitu, martwego, w pozycji siedzącej na fotelu, na którym zwykł był spoczywać w dzień, z rękami rozłożonymi na boki; z ust Naszego Ojca sączyła się piana z odrobiną krwi.

Wezwany lekarz dr Germaziak, stwierdził zgon i powiedział, że śmierć nastąpiła najprawdopodobniej z powodu ustania czynności serca w czasie snu. Miało to miejsce przypuszczalnie między 14-stą a 15-stą godziną, bo nic nie wskazywało, by Nasz Ojciec poczuł się źle, zanim udał się na spoczynek. Wszystko w celi było w zwykłym porządku, habit leżał tam, gdzie zwykle kładł go Nasz Ojciec.

Bolesną tę wiadomość dostała M. Teofila z s. Alicją, gdy zaniepokojone przedłużającą się nieobecnością Naszego Ojca na Złocieniowej, udały się do klasztoru.

Nasz Ojciec zasnął cicho, sam, w swojej celi, w karmelitańskiej samotności, do końca na posterunku, wierny przepisom i regulaminowi dnia, mimo licznych i narastających dolegliwości wieku starczego i następstw po niedawno przebytym ataku paraliżu. Do ostatniego dnia nie dyspensował się z aktów wspólnych, młodszych i silniejszych zawstydzał swą gorliwością i wiernością, i pociągał do naśladowania. Na zawsze pozostanie w naszej pamięci jako wzór heroicznej wierności obserwie zakonnej, a także jako wzór wielu innych cnót w stopniu heroicznym.
Na biurku Naszego Ojca znaleziono listy przygotowane do wysłania, zostały one wręczone adresatkom na uroczystościach pogrzebowych. Słowa relikwie, ze czcią i pietyzmem odczytywane, będą chyba w jakiś sposób własnością nie tylko adresatek, ale całego Zgromadzenia, głos Założyciela zza grobu.

Musimy być wierne testamentowi Ojca. Znamy go, znamy drogę i wiemy, gdzie i jak mamy iść. Ojciec nas wzywa... Ojciec na nas czeka... Idźmy za nim z wysoko podniesionym sztandarem Dzieciątka i dziecięctwa... Ktokolwiek by chciał dać wam innego ducha i inną przelać wam miłość, niech będzie przeklęty... (por. Gal 1, 8). To Dziecię to wasz Znak, to istota waszego obcowania. Ono będzie na upadek, jeśli Nim wzgardzicie, na zbawienie i wieczny żywot, i na powstanie przez was wielu, jeśli Je przyjmiecie (por. Łk 2, 34).

Matka Teofila zaraz po otrzymaniu wiadomości o śmierci Naszego Ojca, błyskawiczną rozmową telefoniczną zawiadomiła siostry w Sosnowcu, które z kolei wysłały dwie Siostry do Naszej Matki do Balic. Nasza Matka z s. Damianą zaraz na noc wyjechały do Łodzi, by na polecenie o. Prowincjała uzgodnić z miejscowym o. Przeorem dzień i miejsce spoczynku wiecznego Naszego Ojca. Z Sosnowca rano, we czwartek, wyjechały trzy siostry i z najbliższych naszych domków łódzkich po kilka delegatek.

Ciało naszego Ojca złożono w trumnie, następnego dnia we czwartek, 16 X o godz. 16.50 cichutko przeniesiono do drzwi klauzury. W otwartych drzwiach o. Florian, przeor, w asyście o. Teodora, o. Sykstusa, o. Ksawerego, o. Stanisława Kostki i o. Faustyna, br. Jarosława i br. Konrada, odprawił modły nad zwłokami. Potem zamknięto trumnę i współbracia zakonni poprzedzani nieliczną, bo z kilkunastu sióstr złożoną procesją, przenieśli trumnę do kościoła i ustawili na przygotowanym katafalku, w bocznej kaplicy pod chórem. Siostry udekorowały uprzednio tę kapliczkę figurą Matki Bożej Karmelitańskiej i kwiatami. Trumnę otoczył wieniec kochających dzieci z Łodzi i z kilku innych domów, które miały szczęście przybyć już tak wcześnie na te bolesne uroczystości.

Przy Naszym Ojcu, już w otwartej trumnie, zmówiłyśmy z Naszą Matką cały różaniec za spokój Jego duszy. Potem pożegnałyśmy Naszego Ojca, całując Jego ręce i pocierając różańce, krzyżyki i obrazki, z wiarą, że przez przyczynę Naszego Ojca będziemy uzyskiwać łaski, że Nasz Ojciec jak św. Terenia, będzie nam z nieba spuszczał "deszcz róż". Wierzymy, że Dzieciątko Jezus szybko wykaże świętość Naszego Ojca, że będą się dziać cuda. Musimy się dużo modlić przez przyczynę Naszego Ojca. A wierzymy, że już jest w chwale i z Bogiem-Miłością. Teraz będzie nam więcej pomagał, niż gdy był na ziemi. (...)

Przed godz. 18-stą przyjechały Siostry ze Żdżar. Przed Mszą św. o godz. 18-tej zamknięto trumnę i kaplicę. Nasz Ojciec pozostał znowu sam u stóp Królowej Karmelu, której był wiernym synem przez całe życie. Samo zostało jego ciało, bo dusza na pewno otoczona świętymi i aniołami cieszy się wieczystym towarzystwem Boga Miłości.
Nad trumną ojcowie umieścili prostą czarną tabliczkę ze srebrnymi literami: śp. O. Anzelm Gądek, Karmelita Bosy, żył lat 86, w Zakonie 67, w kapłaństwie 62, zm. 15.10.1969 r.

Poszłyśmy na Mszę św. i zaraz po niej odprawione zostało nabożeństwo różańcowe. Modliłyśmy się gorąco o spokój duszy Naszego Ojca, ale równocześnie modliłyśmy się przez Jego przyczynę o różne łaski, bo wierzyłyśmy, że mamy w niebie czule kochającego nas Ojca, który prośby nasze poprze u Dzieciątka Jezus, a Ono na pewno niczego mu nie odmówi.

Następnego dnia rano, zaraz po Mszy św. konwentualnej na Złocieniowej, poszłyśmy do kościoła do Naszego Ojca i przy otwartej trumnie modliłyśmy się, wpatrując się w zastygłe rysy, by sobie utrwalić je w pamięci. O godz. 9-tej rozpoczęła się Msza św. koncelebrowana przez o. Przeora, o. Sykstusa, i o. Ksawerego, na organach grał o. Herman, nasze siostry śpiewały.

Po Mszy św. odprawiono egzekwie przy trumnie. Ojcowie odeszli, a my zostałyśmy dalej na modlitwie. Przyjeżdżały coraz nowe siostry z naszych domów, by oddać hołd Zmarłemu, z płaczem żegnały Najdroższego Ojca, całowały ręce i nogi, pocierały różańce, krzyżyki i obrazki, a także róże o ręce i twarz Naszego Ojca, by przechowywać je ze czcią jako cenne relikwie. Podobnie czynili i ludzie świeccy, licznie odwiedzający Naszego Ojca. Między godz. 10-tą a 11-tą przed południem, przyszedł fotograf i zrobił wiele zdjęć Naszego Ojca, samego i z siostrami.

Około godz. 14-tej przyjechał o. Prowincjał, pomodlił się, a potem powiedział nam na pocieszenie, że miałyśmy wielkiego Ojca, że zostawił nam w testamencie swą naukę dziecięctwa, którą winnyśmy teraz wcielać w życie. Potem zwrócił uwagę, że choć w zwyczaju Ojców jest dawać zmarłym do ręki krzyż, i Nasz Ojciec go również ma w rękach, jednak Naszemu Ojcu powinno się dać figurkę Dzieciątka Jezus, które On tak ukochał i całym życiem głosił Jego chwałę, zwłaszcza założeniem Zgromadzenia Jemu oddanego. Ojciec Prowincjał powiedział, że przyśle figurkę Dzieciątka Jezus z celi Naszego Ojca. Spełniły się więc pragnienia Naszej Matki, która już we czwartek rano prosiła o. Przeora by Nasz Ojciec zamiast krzyża mógł mieć w rękach figurkę Dzieciątka Jezus. Po krótkim czasie o. Przeor przyniósł figurkę Dzieciątka, i położyłyśmy ją na piersiach Naszemu Ojcu, tak że podstawą oparła się o złożone ręce. Wówczas o. Florian powiedział, że najstarsza wiekiem siostra ma wziąć z rąk Naszego Ojca krzyżyk i zatrzymać dla siebie. Uszczęśliwiona siostra ze czcią ucałowała krzyżyk i złożyła go sobie na piersiach. Potem odwiązałyśmy wstążeczkę niebieską, którą związane były ręce Naszego Ojca, by się utrzymały w pozycji prawidłowego złożenia. Po rozwiązaniu ręce lekko opadły ale nie otwarły się. Na lewej ręce Nasz Ojciec miał owinięty czarny różaniec z dość dużych paciorków, nie ten na którym się modlił. Później jedna z sióstr wymieniła ten różaniec.

Między godz. 16-tą a 17-tą zamówiona przez siostry pani fotograf znowu wykonała cały szereg zdjęć Naszego Ojca z siostrami i samego. O godz. 18-tej rozpoczęła się druga w tym dniu Msza św. za spokój duszy Naszego Ojca koncelebrowana przez o. Prowincjała, o. Juliusza i o. Hermana. Część sióstr modliła się przy Naszym Ojcu, inne w kościele. Po Mszy św. zamknięto kapliczkę, bo rozpoczęło się nabożeństwo różańcowe z wystawieniem Najświętszego Sakramentu. Poszłyśmy więc na różaniec. Tymczasem jakieś dziecko podchodzi do jednej z sióstr i pyta: "Proszę siostry, kiedy będzie można zobaczyć tego świętego..." Głos dziecka - głosem Bożym. Nasz Ojciec jest na pewno święty, już dla samej cnoty heroicznej wierności regule i przepisom zakonnym.

Rozpoczynamy modlitwę przez przyczynę Naszego Ojca o zdrowie dla s. Przemysławy, która jest obecnie ciężko chora. Ufamy, że odzyska zdrowie, że Nasz Ojciec uprosi u Dzieciątka tę łaskę, jeśli to będzie na większą chwałę Bożą i nasze dobro.

W dalszym ciągu po skończonym nabożeństwie i otwarciu kapliczki z Naszym Ojcem rozpoczynamy ciche modły przy Jego zwłokach. Napływają odwiedzający - siostry i ludzie świeccy. Wszyscy ze czcią całują ręce, nogi i szaty Naszego Ojca, wiele osób płacze, przynoszą kwiaty, wiązanki.

Twarz Naszego Ojca jest bez zmarszczek, prawie niezmieniona, lekkie zasinienie koło ust, głowa lekko przechylona na prawą stronę. Nasz Ojciec robi wrażenie śpiącego, a nie umarłego. O godz. 21.35 pożegnałyśmy Naszego Ojca. Zamknięto trumnę, kaplicę i cały kościół. Nasz Ojciec znowu pozostał sam, ale kochające serca dziecięce odnajdują Go i są przy Nim w modlitwie.

W sobotę 18 października, wcześnie rano już jesteśmy przy trumnie Naszego Ojca i w czasie Mszy św. poprzedzających pogrzebową, modlimy się przy Naszym Ojcu, odwiedzają Go ojcowie. Przyjechała rodzina Naszego Ojca, i znowu fotograf robi zdjęcia z rodziną i siostrami, które przyjechały.

O godz. 9.00 prawie wszystkie Siostry z Sosnowca i Czernej, oba nowicjaty i juniorat przyjechały autokarami, i teraz one przechodzą przez kaplicę, modlą się, płaczą żegnając Najdroższego Naszego Ojca. Z Sosnowca przyjechał ks. Kapelan Czesław Tomczyk i cztery kandydatki. Nadjeżdżają nowi goście, delegacje Karmelitanek Bosych, klerycy z Poznania, i wielu ojców i braci.

Do godz. 10-tej Nasza Matka z siostrami przy Naszym Ojcu odmówiła cały różaniec, następnie zajęłyśmy miejsce w ławkach. W prezbiterium i po obu stronach przygotowanego katafalku ustawiono krzesła dla duchowieństwa. Główny ołtarz przybrany dużymi białymi chryzantemami i dwunastoma płonącymi świecami. Przy bocznych ołtarzach ustrojonych mniejszymi lila-chryzantemami, takimi, jakimi Nasz Ojciec pożegnał na ostatniej rekreacji współbraci. Rozpoczynają się Msze św. żałobne, kolejno: o. Bogusława, o. Jakobina, o. Romeusza, i ks. kanonika z Barcic. Ojciec Makary przygotowuje aparat do filmowania. Siostra Aurelia instaluje magnetofon.

O godz. 10.10 ojcowie i bracia przenoszą na ramionach zamkniętą trumnę, stawiają na czarnym katafalku i odkrywają trumnę. Znowu ukazuje się nam Najdroższa Czcigodna postać Naszego Ojca na wysokim katafalku, już jakaś odleglejsza, prawie nieosiągalna. W tej kapliczce pod chórem katafalk był niski, tak że nasze głowy były ponad Naszym Ojcem, a teraz jest już wywyższony, jakoś bardziej oddala się od nas. Majestat śmierci coraz boleśniej nam Go odbiera. Tam, w kapliczce, jeszcze był z nami, przychodziłyśmy do Naszego Ojca, mogłyśmy Go dotknąć, ucałować Jego ręce i wpatrywać się tak bardzo blisko, a teraz już nie możemy. Układają wokół mnóstwo kwiatów, wiązanek, wieńców, ustawiają świece i czynią jakby mur jakiś, że już nie można się zbliżyć i poczuć Jego obecności, nie można Go dotknąć. Oczy jeszcze z daleka wpatrują się, aby jeszcze mocniej zapamiętać Jego najdroższe rysy i kształt. Najdroższy Nasz Ojcze, Ty chyba rozumiesz ból naszych sierocych serc...

Zbliża się godz. 10.30. Krzesła i ławki wypełniają ojcowie karmelici, bracia i klerycy oraz ks. kapelan Tomczyk z Sosnowca. Rozpoczyna się śpiewane Oficjum żałobne. Jedni ojcowie są ubrani już do koncelebry, w albach i stułach, inni podobnie jak bracia i klerycy, w białych płaszczach.

Ojciec Makary filmuje, coraz błyski reflektorów oślepiają oczy. Kończą się Msze św. przy bocznych ołtarzach, kończy się Oficjum, coraz tłoczniej robi się w kościele, coraz więcej kwiatów przybywa przy trumnie. Sześciu ministrantów, którzy usługiwali do Mszy św. Naszemu Ojcu na Złocieniowej, ustawiło się przy trumnie po obu stronach.

Tuż przed godz.11-tą o. Przeor zapowiedział, że odbędzie się Msza św. koncelebrowana przez J.E. Ks. Biskupa Ordynariusza Józefa Rozwadowskiego i dwudziestu koncelebransów, że Komunia św. będzie udzielana wzdłuż Kościoła. Bracia zakryli trumnę i dostawili 10 wysokich świec. W międzyczasie, tuż przed rozpoczęciem koncelebry, na prośbę s. Teodory o. Herman grał i siostry nasze śpiewały: Jesu dulcis memoria - hymn, który Nasz Ojciec za życia często śpiewał, i który bardzo kochał. Nasz Ojciec kiedyś powiedział, że chciałby, aby przy Jego śmierci siostry śpiewały ten hymn. Więc śpiewamy go dzisiaj.

W krzesłach po obu stronach ołtarza w prezbiterium zajęli miejsca ojcowie i księża koncelebransi: o. Klaudiusz, o. Achilles, o. Roman, o. Apoloniusz o. Elizeusz, ks. Tomczyk, o. Benignus, o. Chrystian, o. Celestyn, o. Eugeniusz, o. Bolesław, o. Gracjan, o. Teofil, o. Juliusz, o. Jan Kanty, o. Jan Chrzciciel, o. Paweł, o. Edmund. J.E. Ks. Biskupowi Ordynariuszowi asystowali: o. Prowincjał i o. Kajetan. Wszyscy podchodzą do ołtarza wysuniętego na przód prezbiterium i całują ołtarz. Inni ojcowie, którzy nie biorą udziału w koncelebrze, bracia i klerycy w białych płaszczach zajmują miejsca po bokach, na krzesłach i ławkach.

Chór sióstr śpiewa Introit po polsku i Kyrie, które podejmują wszyscy uczestniczący we Mszy św. Ojciec Makary filmuje, o. Jan Kanty czyta lekcję, o. Alojzy spowiada. Ojcowie i fotograf świecki robią zdjęcia. Dalej chór śpiewa Graduał, Tractus i Sekwencję po polsku. Ewangelię czyta o. Teofil. Na ambonę wchodzi o. Władysław i wygłasza kazanie, w którym charakteryzuje sylwetkę Naszego Ojca, podaje Jego życiorys i informuje o dokonanych przez niego pracach i sprawowanych urzędach.

Na Ofiarowanie celebrans z asystą podchodzą do ołtarza. Następuje okadzenie darów ofiarnych i ołtarza. Chór śpiewa pieśń: Ulituj się nade mną, Boże mój. Wezwania przed prefacją śpiewają wszyscy. Potem cisza przeistoczenia.
Nasz Ojciec na pewno duchem uczestniczy w Ofierze Przenajświętszej, a Krew Jezusowa zmywa z Niego resztki pyłu ziemskiego. Nasz Ojciec w swoim długim, przeszło 62-letnim życiu kapłańskim, odprawił ponad 22.700 Mszy św. Opuszczał Mszę św. tylko w czasie ciężkich, obłożnych chorób; do ostatniego dnia życia codziennie sprowadzał na ołtarz Jezusa Chrystusa i obdzielał Nim tysiące dusz głodnych Boga. Ufamy, że teraz odbiera za to nieskończenie wielką nagrodę. I dziś chyba łączy się z tą zwielokrotnioną ofiarą Mszy św. pogrzebowej, powtarzając słowa wypowiedziane blisko 14 lat temu: Na schyłku dni moich biorę to Dziecię i w codziennej Ofierze składam Je Ojcu za was, aby żadna nie skrzywiła drogi swojej, nie oddzieliła się od Prawdy i Życia... Rośnijcie w poznaniu i miłości Dzieciątka Jezus, Ono Waszą Drogą, Prawdą i Życiem (por. J 14, 6).

Wszystkie siostry przystępują do Komunii św. Nasz Ojcze, przyrzekamy Ci, że nie skrzywimy tej Drogi, że nie oddzielimy się od Prawdy, że Dzieciątko jest i będzie naszym Życiem. Celebrans udziela błogosławieństwa. Msza św. się kończy. Jest godz. 12.20, a chór jeszcze śpiewa pieśń: Usłysz, Panie, z głębokości głos tęsknoty i błagania...(...)

Przy trumnie pojawiają się białe welony to nasz nowicjat kanoniczny. Siedem nowicjuszek na sam pogrzeb ubrało się w białe welony, a obok nich cztery postulantki, które na przedpołudniowej Mszy św. jeszcze były ubrane jako świeckie panienki, a o godz. 13-tej w kaplicy na Złocieniowej otrzymały strój postulantek. Najmłodsze dzieci otoczyły wiankiem trumnę. Nasz Ojciec ma przy sobie w ostatniej wędrówce całe Zgromadzenie: od kandydatek i postulantek, poprzez biały nowicjat, juniorat, czasowe i wieczyste profeski aż do najwyższej władzy w Zgromadzeniu. Wszystkie kochające dziecięce serca są przy Ojcu, odnawiają swoje śluby i przyrzeczenia, że będą strzec ducha Założyciela, że nie zdradzą dziecięctwa, że wiernie wytrwają pod sztandarem Dzieciątka i pójdą w świat dawać świadectwo o Bogu Dziecięciu swoim życiem autentycznie ewangelicznym. (...)

O godz. 13.45 znowu odmawiamy cały różaniec za spokój duszy Naszego Ojca i nie ustaje milczący hołd składany jego doczesnym szczątkom, ciągle wyciągają się ręce ku Jego rękom, w niemym pożegnaniu i prośbie o błogosławieństwo i łaski. O godz.14.30 ojcowie i bracia rozpoczynają uroczyste żałobne Nieszpory. O godz. 14.50 po raz ostatni oczy nasze spoglądają na Naszego Ojca, który chyba z nieba w tym momencie błogosławi dzieciom swoim rękami kapłańskimi, których już więcej nie zobaczymy na ziemi. Ze łzami żegnamy Najdroższego Naszego Ojca Założyciela. Ojcowie wyjmują wszystkie kwiaty z trumny i już po raz ostatni przykrywają ciężkim wiekiem na zawsze. Na trumnę zarzucają fioletową stułę, znak władzy kapłańskiej.

O godz. 14.55 przyjechał J. E. Ks. Biskup Jan Fondaliński, chwilę trwał na modlitwie przed ołtarzem, następnie przywdział szaty liturgiczne, czarną kapę i białą mitrę, i wraz z asystą: O. Romanem i o. Benignusem, w czarnych dalmatykach, rozpoczęli modły przy trumnie. Ksiądz kanonik Magott i o. Wenancjusz stanęli po bokach, za nimi klerycy i ministranci, ojcowie i księża. Ojciec Jan Chrzciciel, z błogosławieństwem Ekscelencji, wyszedł na ambonę i wygłosił piękne i wzruszające kazanie. Chór śpiewał pieśni żałobne, potem Libera me Domine i znowu modliłyśmy się za spokój duszy Naszego Ojca Jego ulubionymi modlitwami: Ojcze nasz i Zdrowaś Maryjo.

Przejmujący stukot młotków, to zabijają trumnę gwoźdźmi, a te gwoździe wydaje się, że nie w drzewo trumny, ale wbijają się w nasze serca i ranią je niewypowiedzianie głęboko i boleśnie. Już na zawsze utraciłyśmy Naszego Najdroższego Ojca. Czy to prawda? Czy to możliwe?... A myśmy myślały, że On będzie jeszcze długo żył, że doczeka Kapituły w przyszłym roku, że cieszyć się będzie jeszcze 50-cio leciem Zgromadzenia, a tutaj, na naszych oczach zamknęli go w trumnie, zabili gwoźdźmi i za chwilę zakopią do ziemi, by już ani On nas, ani my Jego nie zobaczyli, nie usłyszeli Jego głosu, nie czuli Jego ojcowskiego pocałunku na czole. Czy to wszystko prawda?... Nie, On nie umarł, nie utraciłyśmy Go, On żyje i pozostał z nami, żyje życiem pełniejszym, doskonalszym, życiem w Bogu, bez niebezpieczeństwa śmierci, a głos Jego nie zamarł, ani miłość Jego się nie skończyła. Przemawia do nas chyba głośniej niż za życia, każda z nas w swym sercu słyszy Jego potężne wezwanie do świętości, do gorliwości, do wierności. To głos Ojca, to Jego słowa nie ograniczone czasem ani miejscem, to Jego miłość rozlewająca się na wszystkie dzieci, aby je zjednoczyć w jednej wspólnej miłości, którą jest Bóg Dziecię. To wam przykazuję, abyście się wzajemnie miłowały... (por. J 15, 17).

Nasz Ojcze Najdroższy, ślubujemy Ci dochować wierności Twej nauce, strzec Twego ducha i iść Twoimi śladami znaczonymi miłością i ofiarą. I jak Tyś uczył słowem i przykładem cierpieć i śpiewać, to znaczy znajdować radość.
Zatopione w tych myślach, zjednoczone przy Twym ojcowskim sercu, zaledwie widzimy, jak formuje się kondukt, podają nam kwiaty, wiązanki, idziemy jakby niewidzące i niewiedzące, co się dzieje, idziemy z Naszym Ojcem... Dobry Jezu, a nasz Panie, daj Mu wieczne spoczywanie...

Nasz Ojcze, nie zakłócimy Twego spoczynku, nie zasmucimy Cię, nie zdradzimy Dzieciątka. Możesz być tego pewny. Dziś Ci to przyrzekamy!

Już biorą trumnę z katafalku, niosą przez kościół. Żegnasz się, Nasz Ojcze, z tą świątynią, do której tylokrotnie sprowadzałeś Jezusa, i w której tyle lat modliłeś się za nas. Dzieciątko też chyba z miłością żegna Twój doczesny ?domek?, który z Jego woli już się rozpada. Ono da Ci w niebie wspaniałe mieszkanie, tuż przy swym Sercu i przy Sercu Najświętszej swej Matki.

Na przodzie postępuje krzyż, potem chorągwie, dzieci, siostry z innych Zgromadzeń w liczbie ok. 40 i nasze siostry, od najmłodszych do najstarszych, prawie całe Zgromadzenie, blisko 200 sióstr, potem księża - ok. 30, klerycy, ojcowie i bracia,  ok. 70 i celebrans - J.E. Ks. Bp Fondaliński.

Za trumną umieszczoną na karawanie idzie rodzina Naszego Ojca. (...) Na przodzie i wzdłuż całej trasy pochodu wielu ludzi świeckich towarzyszy żałobnej uroczystości. Kondukt długi, gdy krzyż już wchodził na cmentarz przy ul. Zgierskiej, trumna była jeszcze na ul. Czereśniowej.

Przy żałobnych pieniach, wolno, gdyż konie jakoś nie chciały jechać i kilkakrotnie cofały się, odprowadziłyśmy doczesne szczątki Naszego Ojca do grobu, przygotowanego między grobami niedawno zmarłych ojców: o. Marka i o. Tadeusza, po środku, na wprost kamiennego wielkiego krzyża. Jeszcze ostatnie modlitwy, jeszcze ostatnie słowa pożegnania przez przełożonego prowincji - o. Remigiusza. (streszczenie):

(...) Odprowadzamy dziś na spoczynek śp. Ojca Anzelma, długoletniego prowincjała, rektora Kolegium Międzynarodowego w Rzymie, wizytatora Wyższych Seminariów Duchownych w Polsce, Belgii i Francji, a także w samym Rzymie, wiernego bez końca bez zdrady dla wartości Bożych, szczerze oddanego Kościołowi, Zakonowi-Matce i Ojczyźnie. Dowodem uznania Jego zasług jest dzisiejsza Ofiara Mszy św., koncelebrowanej przez J.E. Ks. Biskupa Ordynariusza i 20 koncelebransów, to udział w uroczystościach pogrzebowych dwóch biskupów, a także cały zebrany tak licznie Lud Boży.

Dziękuję najserdeczniej Biskupom Łódzkim, i wszystkim, za ich miłość i oddanie i uznanie wartości Czcigodnego Naszego Ojca Anzelma, nie tylko we własnym imieniu, ale także w imieniu Matki Generalnej Zgromadzenia Karmelitanek Dzieciątka Jezus. Wszystkie Siostry w Karmelu, także wdzięczne, składają Bóg zapłać! Dziękuję także Księżom Prałatom, delegatom diecezji częstochowskiej, krakowskiej, katowickiej, tarnowskiej, kieleckiej, wszystkim Księżom Kapituły Łódzkiej, Prałatom, Kanonikom, Dziekanom, Proboszczom i wszystkim przedstawicielom Zakonów.
Pragnę bardzo serdecznie podziękować również zgromadzeniom zakonnym: siostrom karmelitankom, albertynkom i wszystkim innym, które tu przybyły z hołdem pośmiertnym do trumny Naszego Ojca.

Jeszcze chciałbym podziękować asyście, chórowi, który dzieli z Karmelem Łódzkim swój los we wszystkich radosnych i smutnych modlitwach.

Żegnaj, Czcigodny Ojcze Anzelmie! Żegnaj, wierny Sługo Boży, wzorze życia zakonnego, bez reszty oddany Kościołowi i Zakonowi... Niech dobry Bóg będzie Twoją wieczną nagrodą...

Jeszcze kilkoma słowami zwrócił się o. Prowincjał do rodziny Naszego Ojca, potem w ciszy spuszczono trumnę do grobu i zasypano ziemią. Memento homo, quia pulvis es. Jakiś dziwny spokój zapanował w naszych sercach. Jesteśmy pewne, że niebawem Bóg wsławi cudami wiernego swego Sługę i wyniesie na ołtarze dla czci publicznej, i jeszcze zobaczymy jego trumnę i ciało, zanim w proch się obrócą. Modlimy się i ufamy, że tak będzie.

J.E. Ks. Biskup rozpoczyna Ojcze nasz i Zdrowaś za spokój duszy Naszego Ojca, a potem w krótkich słowach tak mówi:
Składam wyrazy współczucia dla tych wszystkich, których ta śmierć boleśnie dotknęła, i którzy bardzo głęboko przeżywają to rozstanie, zwłaszcza Rodzinie i Wam, Jego Dzieciom duchowym, życząc Zakonowi karmelitańskiemu męskiemu i żeńskiemu, aby Zmarły uprosił im u Boga nowe powołania, aby i w naszych szeregach znaleźli się ludzie na miarę tego Człowieka.

Na pożegnanie Ojcowie i Siostry wspólnie, przy mogile Naszego Ojca śpiewają sobotnie Salve Regina.

Gdy tłumy rozeszły się, a także i ojcowie, wiele sióstr pożegnało Naszą Matkę śpiesząc do pociągów i autobusów. Nasza Matka podeszła do grobu i w duchu wdzięczności dla Boga za łaski, jakich udzielił Naszemu Ojcu w ciągu Jego życia, i za świątobliwą śmierć, zaintonowała Magnificat. Śpiewałyśmy przez łzy. Potem jeszcze odśpiewałyśmy trzy razy - Apel do Dzieciątka: Boskie Dzieciątko z nami bądź, Boskie Dzieciątko nami rządź, Tobie niech wieczna chwała brzmi, swe życie daję Ci.

Mogiła zamienia się w wielki bukiet barwnego kwiecia, szarfy, wieńce mówią o miłości dzieci. Długo jeszcze modliłyśmy się w ciszy przy grobie Naszego Ojca. Powoli siostry rozchodzą się, w zmroku bieleją nasze płaszcze. Palą się tylko dwie zwykłe świece. Wiele sióstr jeszcze zostaje, jeszcze czuwa, jeszcze modli się w imieniu całego Zgromadzenia przy Ojcu Założycielu, i chyba nie tylko za Niego, ale i do Niego, prosząc Go o opiekę nad osieroconym Zgromadzeniem i o różne łaski. (...)

Tak, nie kwiatów potrzeba Naszemu Ojcu, ale naszej świętości, naszej modlitwy i wzajemnej, szczerej miłości, abyśmy były prawdziwymi Karmelitankami Dzieciątka Jezus, takimi, jakimi chce mieć swe dzieci Najdroższy Nasz Ojciec. Módlmy się o to:

Czcigodny Nasz Ojcze Założycielu, przyczyń się za nami...

s. M. Anzelma od Dzieciątka Jezu

?Czego dziś i zawsze ludziom potrzeba? ?Trzeba zawsze się modlić a nigdy nie ustawać? (Łk 18,1) ? potrzeba ducha modlitwy! Wiele się w naszych czasach pracuje, działa społecznie, zawiązuje się i organizuje związki młodzieży, zakłada się instytucje dobroczynne. Mimo tego ruchu zyski bywają małe. Dlaczego?
Bo wielu jest pracujących, a mało modlących się, wielu jest którzy starają się uświęcać drugich, a o swoim uświęceniu zapominają. Stąd, dzieła chrześcijańskie szczęśliwie rozpoczęte częstokroć nie dochodzą do celu, bo brak im ożywczego ducha, który płynie z modlitwy. Może nawet nie zbłądzę, gdy powiem, że ludzie dzisiejsi zatracają nawet pojęcie modlitwy. Rozumieją modlitwę: gdy pod wpływem utrapień, cierpień, ubóstwa, choroby, proszą o rzeczy potrzebne.
Natomiast modlitwy, która jest podniesieniem serca i ducha do Boga, która jest podniesieniem całego człowieka ponad rzeczy widzialne do Bożych piękności, do Boskich doskonałości, która udoskonala całego człowieka ? często nawet nie rozumieją, i nie praktykują. Dlatego serca bywają puste i obojętne dla Boga?.

? Sługa Boży o. Anzelm od św. Andrzeja Corsini OCD

15 października b.r. minęła kolejna, już 49. rocznica, odejścia do domu Ojca sł. B. Anzelma Macieja Gądka (1884-1969). Opatrzność tak sprawiła, że jego życie ziemskie zakończyło się w dniu, gdy w całym Kościele obchodzono liturgiczne wspomnienie (a w Karmelu o randze uroczystości) św. Teresy od Jezusa, doktora Kościoła. Bardzo to wymowne, gdy chodzi o duchowego jej syna, karmelitę bosego. Czy to przypadek, że złączył ich dzień śmierci? Centrum ich życia stanowiła tajemnicy Trójcy Świętej, będącej źródłem życia i udzielania się świętości Boga. Można to zauważyć badając i porównując życie duchowe Sługi Bożego i Świętej z Avili w kluczu ich osobowości, cnót, dzieł, wierności powołaniu, które swoje źródło ma w modlitwie, w pokorze, która jest prawdą czynioną w miłości, w prostocie, radosnej ofierze i wytrwałym dążeniu do zjednoczenia z Bogiem. Dokonało się to przez kontemplację świętego człowieczeństwa Chrystusa, poczynając od tajemnicy Wcielenia Syna, tajemnicy Słowa ? Dzieciątka Jezus ? który zawsze pozostał Synem, ?od żłóbka aż po krzyż?, aż po wyniszczenie i kenozę w Eucharystii. Potwierdzają oni przez to doktrynę św. Jana od Krzyża, że najprostsza i najszybsza ścieżka prowadząca do zjednoczenia z Bogiem,to droga miłości.

Tegoroczne obchody rocznicy śmierci Sługi Bożego o. Anzelma Gądka OCD miały swój wymiar diecezjalny, parafialny i zakonny. W kaplicach Zgromadzenia: w Łodzi, Balicach, w Czernej i w innych wspólnotach, zostały odprawione Msze św. dziękczynne za świętość życia Ojca Założyciela oraz o beatyfikację Sługi Bożego.

W domu prowincjalnym Zgromadzenia przy ul. Złocieniowej siostry oraz gościeobejrzeli w Muzeum Sługi Bożego prezentacje multimedialne, opracowane przez s. Imeldę Kwiatkowską, wicepostulator, pt. ?Testament Ojca? ? konferencja archiwalna z 1961 r. o miłości wzajemnej oraz nagranie dokumentalne z serii: ?O. Założyciel we wspomnieniach karmelitanek Dzieciątka Jezus? ? świadectwo s. Sylwii Tymińskiej CSCIJ.

Centralne obchody miały miejsce w niedzielę 14 października 2018 r. o godz.13 w kościele karmelitów bosych w Łodzi, gdzie znajduje się grób Sługi Bożego. Zgodnie z wcześniejszym komunikatem Kurii Metropolitalnej w Łodzi, Mszy św. o beatyfikację Sługi Bożego przewodniczył i homilię wygłosił rektor WSD, ks. dr Sławomir Sosnowski. Jak sam przyznał, znający siostry karmelitanki Dzieciątka Jezus od swego dzieciństwa. W uroczystej Eucharystii wzięli udział Ojcowie karmelici bosi wspólnoty łódzkiej, z o. przeorem i proboszczem Piotrem Bajorkiem OCD, wierni parafii pw. Opieki św. Józefa, delegacje sióstr Karmelitanek Dzieciątka Jezus z wielu domów z terenu Polski, Łotwy i Białorusi, wraz z wikarią generalną Zgromadzenia, s. Juliuszą Świerkosz, s. Imeldą Kwiatkowską, asystentką generalną i zarazem wicepostulator procesu beatyfikacyjnego, oraz z przełożonymi prowincjalnymi Zgromadzenia. Procesja kapłanów z asystą, zdążająca do ołtarza oraz zgromadzone siostry ? zatrzymali się w przedsionku kościoła przy grobie Sługi Bożego, by odmówić modlitwę o łaskę jego beatyfikacji.

W kazaniu ks. rektor Sosnowski, nawiązując do Słowa Bożego 28 niedzieli, stwierdził, że ?tylko zaangażowanie w życie Jezusa i pasja bycia z Nim czyni wolnym wobec posiadania, przywiązania i znaczenia wśród innych. To właśnie relacja z Jezusem nas uwalnia. Stać nas wtedy na radykalne decyzje, ale jest to możliwe tylko wówczas, gdy się nawrócimy lub odkrywamy w młodości swoje powołanie. Z upływem lat trudniej podjąć stanowczą decyzję. Nie chodzi jednak o jednorazową decyzję, lecz o postawę trwałą, o codzienne konsekwentne wybory ?z powodu Jezusa i Jego Ewangelii?. Wierne oddanie jednak i trwanie ze względu na Jezusa, jest niekiedy bardzo trudne i wymagające?.

Kaznodzieja, wskazując na świadectwo Sługi Bożego, zauważył, że to co o. Anzelm głosił w swoim życiu, i Kim się zachwycał ? Chrystusem, Dzieciątkiem Jezus, znaczy, że ?przez całe życie zachował młodość, odwagę wielkoduszności i ofiarności w wyborze Jezusa?. Ks. Rektor stwierdził, że na starość często człowiek znów uczy się być dzieckiem, czyli poznawać swoją słabość, uczy się oddania. Zatem, każdy z nas może uznać w sercu: ?To ja mam być tym, który przeżywa zależność od Boga. To, co mam, przyjmuję i nie używam po swojemu? To jeszcze nie wszystko, co osiągnąłem, ale mam wzrastać coraz bardziej w duchu ewangelicznym. Duch dziecięctwa jest bowiem czymś, co ożywia, pobudza, sprawia ciągłą młodość na poziomie duchowym, bez względu na wiek? Duch dziecięctwa jest postawą wobec Ojca. Moje życie ?z powodu Jezusa? (por. Mk 10,30) jest ożywiane i kształtowane Słowem Bożym?. Na koniec zachęcił wiernych: ?Obyśmy tak potrafili wsłuchiwać się w Słowo, wpatrywać się w tych, którzy Słowem Bożym żyją, w postać o. Anzelma, który żył ?z powodu Jezusa i z powodu Ewangelii? (por. Mk 10,30), a przez to zachować ciągłą świeżość naszego oddania, jakiekolwiek mamy powołanie, abyśmy w duchu dziecięctwa, z młodym sercem potrafili je przeżywać?.

Także w rodzinnej parafii Sługi Bożego, w Niegowici k. Krakowa, gdzie od 10 lat posługują duchowe córki Sługi Bożego, podobnie jak każdego 15. dnia miesiąca, tak i w 49. rocznicę śmierci, w kościele parafialnym pw. Wniebowzięcia NMP została odprawiona Msza św. o łaskę rychłej beatyfikacji o. Anzelma Gądka OCD.

Celebrans, ks. Piotr Płaszcz, podczas homilii, wyszedł od myśli liturgii dnia i uznał, że jedna grupa ludzi wszystko czyni z motywu prawa ? bo musi, a druga grupa ludzi czyni to z wolności ? bo chce. I właśnie do tych wolnych ludzi należała św. Teresa od Jezusa i Sługa Boży o. Anzelm Gądek. Byli oni ludźmi wolnymi, oni pociągnęli za sobą rzeszę ludzi, którzy ? również jako wolni ? poszli służyć bliźnim siłą Słowa Bożego i siłą jego działania. Aby ich naśladować, trzeba być wolnym i podjąć wewnętrzną siłę działania tego Słowa, naśladując Chrystusa wolnego, który chciał doskonale wypełnić wolę swego Ojca.

Trzecim, wyjątkowym miejscem, gdzie 15 października 2018 r. w szerszym gronie wspominano Sługę Bożego o. Anzelma był Papieski Wydział Teologiczny Teresianum w Rzymie. Mszę św. koncelebrowaną, inauguracyjną nowy rok akademicki, pod przewodnictwem bpa Paolo Selvadagi, o. rektor Albert Wach OCD odprawiał z intencją dziękczynną za świadectwo życia Sługi Bożego o. Anzelma, o błogosławieństwo Boże w pracach procesu beatyfikacyjnego oraz łaskę jego beatyfikacji. Następnie, na auli uniwersyteckiej o. prof. Denis Chardonnens OCD, w wykładzie sprawozdawczym wspominał przypadającą w tymże dniu 49. rocznicę śmierci Sługi Bożego Anzelma od św. Andrzeja Corsini, pierwszego rektora Międzynarodowego Kolegium (w latach 1926-1935) oraz pierwszego rektora Fakultetu Teologicznego Teresianum (w latach 1935-1945).

W nadchodzącym roku 2019 będziemy obchodzić dwie znaczące rocznice związane ze Sługą Bożym: 24 lutego ? 135. roczn. urodzin oraz 15 października ? 50. roczn. jego śmierci. Informacje o programie obchodów zostaną wcześniej przekazane wszystkim do wiadomości.

Konrada Dubel CSCIJ
postulator